Archiwa tagu: Unia Europejska

Jak zbudować nowe EWG ?

Jak zbudować nowe EWG ?

Tekst „Żegnaj Unio… Zbudujmy nowe EWG” i towarzyszący mu mój wywiad dla „Frondy” („Opatrzność daje nam wielką historyczną szansę”), spotkały się z zaskakująco dużą reakcją. Pomijając oczywiście głosy zawodowych malkontentów, wielu spośród komentujących ten tekst w różnej formie czytelników, dawało wyraz fatalistycznemu widzeniu polskich szans na cokolwiek. A to, jesteśmy zbyt słabi, a to Niemcy zbyt mocni, a to Rosjanie nie śpią, a to Czesi nam nie ufają… Generalnie „po prostu się nie da”.

Takie myślenie, mające jako całe zaplecze intelektualne głoszenie iż, „niech już będzie tak jak jest” i „jakoś to będzie”, tkwi niestety głęboko w naszym charakterze. Tylko takim geniuszom jak Sobieski czy Piłsudski, a ostatnio Wyszyński i Wojtyła udawało się wyrywać nas z takiego defensywnego myślenia i porywać do wielkich czynów.

Chciałbym wszakże, kontynuując rozpoczęty temat, pokazać kilka ścieżek które osadzają zaproponowaną przez mnie koncepcję w twardych realiach. Najpierw pewien historyczny wstęp.

Inicjatywa Środkowoeuropejska

Od razu się przyznaję, że nie jestem wcale twórcą myślenia o podmiotowości Europy Środkowo – Wschodniej w kategoriach podmiotowych. Już Jagiellonowie tak budowali pozycję Polski w XV i XVI wieku. Po nich zorganizowanie tego obszaru stało się podstawą potęgi Habsburgów na przeciąg ponad trzech stuleci. Dlatego też Niemcy w koncepcji Mitteleuropy widzieli fundament swojej imperialnej pozycji już u progu XX wieku, a na przełomie XXI wieku zrealizowali w znacznym stopniu ten ideał. Dlatego też zajęcie tego obszaru było naczelnym wektorem polityki Stalina w czasie II wojny światowej i dało Związkowi Sowieckiemu pozycję supermocarstwa.

Jeśli zatem ktoś chce umniejszać rolę Europy Środkowej i jej znaczenia, ten jest po prostu krystalicznym wzorem ignoranta.

U schyłku lat 90-tych XX wieku, w obliczu nadchodzących zmian w Europie, włoska chadecja nauczona tymi właśnie doświadczeniami, stając w obliczu nieuchronnie rosnących w siłę Niemiec, podjęła próbę organizacji tego obszaru. Już pod koniec 1989 roku Włochy wraz z Jugosławią, Austrią i Węgrami zawiązały współpracę w celu integrowania Europy Środkowej. Szybko czwórka stała się piątką (po przystąpieniu Czechosłowacji), a następnie szóstką (po przystąpieniu Polski) – Pentagonale, Heksagonale. W efekcie kolejnych poszerzeń, w marcu 1992 roku grupa stała się Inicjatywą Środkowo – Europejską. Grupa rozwijała się niezwykle dynamicznie i w krótkim czasie uruchomiła prawie 120 projektów w obszarze, transportu, energii, ochrony środowiska, kultury czy nauki. I nagle się rozpadła. Co się takiego stało? Formalnie przyczyną był narastający proces rozpadu Jugosławii (po drodze rozpad Czechosłowacji), ale w istocie rzeczy niszczycielem Inicjatywy okazał się kanclerz Kohl i jego CDU. Uderzenie poszło w dwu kierunkach. W pierwszym rzędzie aspirującej do członkostwa jeszcze w EWG Austrii postawiono ultimatum, iż nie uzyska ona tego statusu jeżeli nie sparaliżuje inicjatywy. Po drugie niemieckie BND sprokurowało we Włoszech tzw „akcję czystych rąk”, która pod pozorem walki z korupcją, nie tylko zniszczyła główny intelektualny motor Inicjatywy – włoską chadecję, ale w ogóle pogrążyła Włochy na kolejne 30 lat jako poważnego członka EWG, a później Unii. Bez Austrii i Włoch Inicjatywa nie miała szans przetrwania i próba zorganizowania Europy Środkowo – Wschodniej poza Niemcami, została unicestwiona.

Kluczowe znaczenie relacji V 4 z Niemcami

Kiedy Niemcy rozbijali Inicjatywę Środkowoeuropejską mieli już opracowaną koncepcję budowy pozycji imperialnej w oparciu o zmodyfikowaną wersję Mitteleuropy. Jednym z jej głównych współtwórców był obecny prezydent Niemiec F. W. Steinmeier, który w swojej głośnej książce wykazał, iż głównym narzędziem owej drogi na szczyt, musi być zapewnienie Niemcom w sposób trwały nieograniczonego dostępu do taniej siły roboczej. Takim rezerwuarem taniej siły roboczej dla Niemiec nie są wcale masy imigrantów z Azji czy Afryki, ale właśnie kraje środkowej Europy. Ideą było więc nie tyle ściąganie mieszkańców tych krajów do Niemiec, ile zainstalowanie w tych krajach niemieckiego przemysłu i przeniesienie tam tej części produkcji, która pochłania najwięcej kosztów osobowych. Efekty tej produkcji, uzyskiwanej za stawki 4 – 5 razu niższe niż w wykonaniu niemieckiego robotnika, sprowadzane mają być do finalnych producentów, pozwalając im uzyskiwać olbrzymią przewagę konkurencyjną. Jeśli dodamy do tego, że ściąganie tych pół- czy całych produktów (i oklejanie ich niemieckimi metkami) odbywa się przy niemal zerowych kosztach transportu (w porównaniu z tymi, którzy przywożą swoje produkty z odległych końców świata, to nawet wybryki ekologów, którzy doprowadzili do znaczących wzrostów kosztów energii udało się w ten sposób zamortyzować. Tym bardziej, że owe ekologiczne (a teraz klimatyczne) szaleństwa udało się narzucić innym, więc przewagi niemieckie wynikające ze skolonizowania Europy środkowej  dają im ową wyjątkową przewagę konkurencyjną nie tylko w Europie.

To dzięki temu manewrowi, Niemcy uzyskały olbrzymie nadwyżki handlowe na przełomie XX i XXI wieku (regularnie w granicach 200 – 250 mld.  USD rocznie), co przełożyło się na całkowite zdominowanie strefy Euro. Właśnie dzięki uzyskanym w ten sposób przewagom, Niemcy mogły tak ukształtować kurs Euro oraz warunki funkcjonowania Eurozony, że służą one właściwie wyłącznie niemieckiemu interesowi, a pogrążają już nie tylko kraje tzw. PIGS (Portugalia, Włochy, Grecja, Hiszpania), ale także Francję, a za chwilę kolejnych jej członków.

Tym wszystkim którzy głoszą zatem tezy, iż to Polska (i kraje V4) zależą od Niemiec jeszcze raz trzeba uświadomić podstawowe fakty. Niemcy importują z krajów V4 towary za ok. 150 mld Euro (1/3 przypada na Polskę), co stanowi prawie 15% ich całego importu. Do naszych krajów eksportują za  ok. 130 mld. Euro (to jest ok. 13 % ich eksportu). Jesteśmy największym partnerem handlowym Niemiec, a z uwagi na wskazany charakter importu z naszych krajów, warunkujemy efektywność około połowy pozostałego niemieckiego eksportu.

Tak – to prawda – Niemcy bez krajów V4 nie są w stanie utrzymać swojej obecnej pozycji i to nasza postawa i nasze – jeśli będą solidarne – działania, warunkują ich rolę nie tylko w Unii Europejskiej, ale w ogóle w świecie.

Jeśli wszakże wskazane wolumeny poszerzymy o pozostałe kraje Międzymorza (kraje bałtyckie, Rumunia, Bułgaria, Chorwacja) zobaczymy iż w istocie całość tej przestrzeni jeszcze bardziej wpływa na sytuację Niemiec (łącznie w obu parametrach to będzie 1/4 eksportu i importu niemieckiego).

To więc Niemcy nie mogą istnieć jako potęga bez Europy Środkowej, natomiast Europa Środkowa jest w stanie egzystować bez Niemiec.

Polscy malkontenci, upajający się naszą słabością czy wręcz zależnością od Niemiec, głoszący iż bez nich nie możemy funkcjonować, są  więc najgorszym sortem narodowego zaprzaństwa.

Nie traćmy czasu

Czy przystąpienie do tworzenia nowej EWG na bazie V4 oznacza, że to my niszczymy Unię? To nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że – jak to już opisałem w poprzednim tekście – Unia niszczy sama siebie. Nie musimy nic robić, aby się rozpadła. Cokolwiek byśmy chcieli zrobić pozytywnego jako Polska i tak nie będzie miało znaczenia. Nikt nas nie będzie słuchał, a problemy które sprokurowali pożal się Boże liderzy tej formacji i wiodących krajów, są nie do rozwiązania.

Pamiętać musimy, że nawet zacieśnianie naszej współpracy w ramach Międzymorza i V4 w niczym nie narusza reguł funkcjonowania Unii. Więcej nawet – wielokrotnie słyszeliśmy od Merkel czy Macrona, że „Europa dwóch prędkości” jest jak najbardziej w zgodzie z unijnym duchem integracji. Skoro tak, to tym bardziej nasza integracja środkowoeuropejska nie może być uznana za sprzeczną z owych „duchem”.

Co szczególnie istotne, zarówno V4 jak i różne postacie Międzymorza istnieją już nawet w postaci mniej lub bardziej zorganizowanych struktur. Nie więc nie trzeba budować od podstaw, wystarczy nadać im nowego impulsu i nowych horyzontów. Spróbujmy wymienić kilka obszarów, które z pewnością posunęłyby tę integrację bardzo szybko.

Europejski Fundusz Stabilizacji i Rozwoju

Naważniejszym bodaj zadaniem dla krajów tego regionu, jest stworzenie mechanizmu który uodporni je na ewentualne wstrząsy ich narodowych walut oraz szerzej, rynków finansowych, na których oferowane są ich papiery skarbowe. Nie ulega wątpliwości, że wrogowie tej integracji nie powstrzymają się od takich prób, bowiem destabilizacja tego obszaru najszybciej może sparaliżować takie integracyjne działania.

Dlatego nakazem chwili jest stworzenie Central European Stability and Development Fund, który połączyłby wysiłki rządów i banków centralnych tego obszaru, dla obrony przed takimi atakami. Nie ulega wątpliwości, że taki Fundusz uzyskałby istotne wsparcie nie tylko ze strony Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale również od rządu USA. Istnienie takiego mechanizmu leży bowiem w szerszym interesie rynków finansowych, a wiadomo że te – w oczekującej nas sytuacji – wcale nie musza spoglądać przychylnym okiem na niemieckie próby destabilizacji finansowej tego obszaru.

Równocześnie instytucja taka, mogłaby odegrać znaczącą rolę we wspieraniu wspólnych przedsięwzięć rozwojowych w obszarze Międzymorza. Doświadczenie minionych dziesięcioleci z istnieniem tego typu rozwiązań są na tyle żywe, że szersze tego uzasadnianie nie jest potrzebne.

Integracja energetyczna

Integracja potencjałów energetycznych regionu, jest kolejnym wyzwaniem, ale i głęboką potrzebą regionu. Właściwie bowiem wszyscy jego członkowie, muszą paść ofiarą klimatycznych szaleństw Macrona, Merkel i spółki. Szaleństw, których jedynym celem jest przecież zagwarantowanie przewagi przemysłowi obu tych państw w obliczu upadku szans na utrzymanie niewolniczego statusu pracowników Europy środkowej. Skoro tu cena siły roboczej zaczęła szybko rosnąć, to jedyną szansą na utrzymanie przewagi konkurencyjnej jest manipulacja cenami energii. Dobrze skalkulowana spycha nas i cały region znowu w całkowitą zależność od Niemiec.

Nasz wspólny potencjał energetyczny w wielu obszarach sytuuje nas jednak na europejskich szczytach. Połączone siły ORLEN-u, LOTOS-u i MOL-a, tworzą nie tylko jedną z największych firma paliwowych w Europie, ale również podmiot zdolny do realnej konkurencji ze wszystkimi graczami na kontynencie (i nie tylko). Podobnie skupiona wokół PGNiG grupa gazowa, odgrywałaby wiodącą rolę w Europie. Możemy stworzyć wspólne kompanie energetyczne, wspólnych dystrybutorów prądu w regionie z korzyścią dla wszyskich państw. Miksy energetyczne w tym obszarze, zbudują naszą przewagę konkurencyjną właściwie we wszystkich obszarach.

Integracja Komunikacyjna

Trwają już prace przy realizacji wspólnych projektów drogowych w naszym regionie. Rozpoczynają się prace na wspólną realizacją projektów tras kolei szybkich prędkości. Warto byłoby dołączyć tu obszar wspólnych działań w obszarze żeglugi śródlądowej. Wreszcie fundamentalna jest rola dla upodmiotowienia regionu w obszarze komunikacji lotniczej, czego kluczowym elementem jest realizacji Centralnego Portu Komunikacyjnego. W tym kontekście, wobec obiektywnej słabości innych operatorów regionie, to właśnie LOT winien być przewoźnikiem, który wesprze rozwój tego obszaru integracji. W tym kontekście szczęśliwym wydarzeniem jest upadek inwestycji w CONDOR-a, bowiem obecnie byłaby to ciężka kula u nogi naszych linii lotniczych.

Integracja kompleksów chemicznych

Zarówno Polska jak i prawie każdy kraj naszego regionu, zachował elementy przemysłu chemicznego. I w tym obszarze winniśmy wykorzystać możliwości synergii ich wspólnego funkcjonowania. Przy założeniu wspólnego ułożenia rynku energetycznego, możemy stać się światowym potentatem w tym kompleksie, który daje jedne z największych korzyści gospodarczych.

Integracja sektorów bankowych i ubezpieczeniowych

Wreszcie w ślad za stworzeniem instytucjonalnych gwarancji stabilizacji finansowej poprzez wspomniany Fundusz, konieczne jest również skoordynowanie wysiłków regionu w odzyskaniu narodowej podmiotowości sektorów finansowych. Wspólne działania w tym zakresie muszą być odejmowane przede wszystkim przez polskie banki, bowiem dzięki polityce z ostatnich lat, udało nam się odbić znaczną część tego rynku z rąk obcych inwestorów. Osiągnięty przez nas poziom czyni nas wyjątkowy obszar w całym regionie, dlatego też to w oparciu o nasze działania, należałoby kontynuować ten proces i w Polsce i w innych krajach Międzymorza.

To się da zrobić !

Starałem się ukazać kilka obszarów, w których nawet w warunkach obecnie istniejących, a może zwłaszcza teraz, gdy wszyscy przechodzą przez wielki czas próby, możemy otworzyć przed Polską i naszym regionem historyczne perspektywy. Tylko od naszej mądrości, od naszej zdolności do wyrwania się z dyktatu niemocy i niewiary we własne możliwości zależy, czy zdołamy się ruszyć z miejsca, czy pogrążymy się ze zgnuśniałą i zdegenerowaną społecznie Europą zachodnią, w maraźmie, niemocy i dekadencji. To naprawdę da się zrobić !

Żegnaj Unio….

Zbudujmy nową Europejską Wspólnotę Gospodarczą.

Stwierdzenie że wydarzenia z początku 2020 roku są w jakimś sensie końcem świata który znamy, są dziś dość trywialne. Kiedy pisałem o tym w lutym, wiele osób mówiło mi że jestem skrajnym pesymistą. Dzisiaj jest to już pogląd dominujący, ale nikt naprawdę nie wie, jak ma wyglądać „nowy świat”. Wszyscy mówią o „powrocie do normalności”, sądząc że uda się restytuować świat sprzed pandemii, ale tak na pewno nie będzie. Zdarzyło się zbyt dużo i spadły ciosy tak głębokie, że owej „normalności” nie będzie.

Ekonomia głupcze…

Ponad ćwierć wieku temu to zawołanie otworzyło drogę do elekcji B. Clintonowi. Ale problemy schyłku XX wieku przy dzisiejszych wyzwaniach są przecież dziecinną igraszką. Stajemy teraz – jak pisałem – wobec bodaj najpowszechniejszej katastrofy w dziejach od czasów biblijnego potopu. Skutki pandemii nie pozostawiły bowiem żadnego „suchego lądu” przynajmniej w takiej skali, jaka mogłaby dać szybki, pobudzający impuls światowej ekonomii.

Nie jest prawdą, że impuls taki może wyjść z Chin, które – jak twierdzą – mają już problem za sobą i dźwigają swoją ekonomię. Chiny bowiem, z wielu powodów, nie są w stanie stać się takim „punktem odbicia”. W pierwszym rzędzie wynika to z tego, że Chiny same weszły w fazę bardzo poważnego kryzysu wewnętrznego, który przez pandemię został jedynie radykalnie wzmocniony. Z wielu względów proces odtwarzania chińskiej gospodarki będzie długi i trudny. Jest to konsekwencją tego, że motorem utrzymywania dynamiki chińskiej były z jednej strony wielkie inwestycje infrastrukturalne, z drugiej zaś olbrzymi eksport. Przestrzeń na inwestycje wewnętrzne skurczyła się w Chinach tak bardzo, że nie staną się one znaczącym motorem wzrostu. Zaś w obliczu nieuchronnego procesu wzmocnienia protekcjonizmu i odwrotu od „globalnego wolnego handlu”, ciężko będzie chińskiej gospodarce wypracować znaczące nadwyżki handlowe. Nie ma też istotnych perspektyw wchłonięcia ogromu nadwyżek towarowych wytwarzanych w Chinach na rynku wewnętrznym. Do tego Chinom grozi znaczący odpływ inwestycji zewnętrznych, a będą one musiały również stawić czoła upadkowi zaufania do siebie, w konsekwencji budzących kontrowersje działań związanych z przeciwdziałaniem pandemii.

W świetle tego nie ulega wątpliwości, że jedyną szansą dla gospodarki światowej, pozostaje odbudowa gospodarki amerykańskiej. Nie jest to tylko kwestia tego, iż to Ameryka daje ok. 20% światowego PKB. O wiele ważniejsze jest jednak to, jaka jest chłonność amerykańskiego rynku wewnętrznego. 330 mln. konsumentów amerykańskich tworzy z ponad dwukrotnie większą siłą nabywczą niż rynek europejski. Jest to także rynek znacząco większy, niż mający niespełna cztery razy więcej ludności rynek chiński. W ostatnich 30 latach, to właśnie chłonność rynku amerykańskiego decydowała o rozwoju Japonii, następnie azjatyckich tygrysów, potem Chin, a w najnowszym okresie Indii. Od 1945 roku, dostęp do rynku amerykańskiego był głównym stymulatorem rozwoju głównych państw europejskich. Zwłaszcza gospodarka niemiecka, która lokowała na nim nie tylko gigantyczną ilość samochodów, ale i innych dóbr przemysłowych, uzyskała podstawy dla zbudowania swojej mocarstwowej pozycji.

Dziś rynek amerykański, połączony jest z rynkiem kanadyjskim i meksykańskim, co dodatkowo zwiększa jego chłonność. Dlatego kluczowym zagadnieniem dla zdolności odzyskania równowagi gospodarki światowej, będzie właśnie to, w jakim tempie na nogi staną Stany Zjednoczone. Ale dodatkowo, krytyczne znaczenie będzie miało to, kogo Amerykanie, w okresie swojej odbudowy, na ten rynek wpuszczą. Wszystko wskazuje bowiem na to, iż izolacjonistyczne nastawienie i koncentracja na własnym podwórku, będą dominować w kolejnych kilku latach w USA i to niezależnie od tego, kto będzie zasiadał w Białym Domu i dominował w Kongresie. Już jednak dzisiaj widać wyraźnie, iż Amerykanie szykują wielki transfer powrotny swoich firm, formułowane są postulaty odtwarzania całych, unicestwionych globalizmem branż (np. farmaceutycznej), wreszcie przygotowywane programy odbudowy, kładą nacisk na wspieranie własnych firm operujących w granicach USA. Jeśli dodamy do tego, że właśnie ta głębokość amerykańskiego rynku wewnętrznego, w powiązaniu z militarną dominacją USA w świecie, która również buduje siłę dolara jako najpewniejszej waluty międzynarodowej, to wszystko składa się na to, iż jedynie amerykański dług publiczny dawać będzie względną pewność zwrotu zainwestowanych środków. To zaś pozwoli Ameryce zakumulować dodatkowe środki ze świata, które służyć będą odbudowie ich gospodarki.

Dodajmy do tego, samowystarczalność żywnościową Ameryki, a także jej pełną samowystarczalność energetyczną. Widać wyraźnie, iż te wszystkie elementy pozwalają przyjąć, że w ciężko doświadczonym obecną katastrofą świecie, to Ameryka zachowuje najwięcej atrybutów niezbędnych dla odrodzenia. Jeśli dodamy do tego potencjał takich sojuszników Ameryki jak Japonia, Australia, Korea Południowa, Wielka Brytania, a ostatnio Indie czy Brazylia, to pokazuje to nam ów potencjalny „suchy ląd” dla odbudowy gospodarczej.

Upadek europejskiej iluzji

Zanim pandemia spowodowała obecne komplikacje, Unia Europejska (UE) stała wobec krytycznego wyzwania. Niewyleczona z kryzysu z lat 2008 – 2009, pogrążona w stagnacji będącej konsekwencją niewydolności strefy Euro, została dobita ostatecznym BREXIT-em. Skala ciosu, jakim jest odejście Brytyjczyków dla europejskich gospodarek nie jest jeszcze jasna. Łatwo jednak wyobrazić sobie jak zareagują one wskutek utraty rynku zbytu, na którym wypracowywały nadwyżkę handlową w wysokości prawie 100 mld. Euro rocznie. Dodatkowym ciosem dla UE jest utrata brytyjskiego wkładu do budżetu Jak wielki jest to problem świadczy fakt, że liderzy unijni nie są w stanie wypracować nawet prowizorium budżetowego na najbliższą perspektywę. Dodatkowo nierozwiązany pozostaje problem migracyjny, który rozsadza podstawy europejskiego projektu.

Dzisiaj dochodzą skutki destrukcyjnego uderzenia koronawirusa, który zadał druzgocące ciosy największym gospodarkom europejskim. Skala klęski gospodarek Włoch, Hiszpanii i Francji jest jeszcze trudna do oszacowania, ale z pewnością cofnęły się one o dobre 30 lat. Dyskusyjne pozostaje natomiast zdiagnozowanie sytuacji gospodarki niemieckiej. O jej stanie w znaczącym stopniu decyduje produkcja przemysłowa, której oblicze determinują cztery główne komponenty : przemysł samochodowy, przemysł mechaniczny, przemysł chemiczny oraz przemysł elektrotechniczny. To właśnie stan tych czterech obszarów decyduje też o stopniu obecności Niemiec w wymianie międzynarodowej.

Historyczne doświadczenie z lat 2008 – 2009 pokazuje, że regres w tych obszarach skutkował spadkiem niemieckiego PKB o ok. 7%. Dzisiaj sytuację w znaczącym stopniu determinuje stan przemysłu samochodowego, a ten jeszcze u progu pandemii sygnalizował w granicach 20% spadku produkcji. W tej chwili taką prognozę przyjęto by zapewne w ciemno, ale na taki optymizm nie ma już przestrzeni. Można zatem przyjąć, iż w samym 2020 roku spadek niemieckiej produkcji przemysłowej spowoduje spadek PKB na poziomie minimalnym 15%. Co istotne nie ma szans na zamortyzowanie tego spadku w obszarze usług, w ramach których sama turystyka generowała ostatnio ok. 10% PKB, a tu należy spodziewać się także radykalnego spadku.

Te cztery gospodarki – niemiecka, francuska, włoska i hiszpańska nie tylko decydują o poziomie unijnego PKB, ale ciągną ją również w całości w dół. Ich stan ostatecznie także determinuje zdolność do działania i reaktywowania oblicza ekonomicznego UE. Ostatnie tygodnie pokazały jednak całkowitą niezdolność do przezwyciężenia przez ten kwartet impasu w tworzeniu planów odbudowy. Wynika to przede wszystkim z wadliwej konstrukcji strefy Euro i bardzo dużego zadłużenia wewnętrznego wszystkich tych krajów. Wygenerowanie w ramach Eurozony dalej idącego zadłużenia, w celu znalezienia środków na pobudzenie gospodarek, nie jest akceptowane przez samych Niemców, ale i Holendrów, Austriaków czy Finów. Nikt bowiem nie chce dźwigać cudzego zadłużenia.

Jest charakterystyczne, iż ogłoszony w Wielki Czwartek sukces w postaci wstępnego porozumienia ministrów finansów, został skomentowany nawet przez kręgi euroentuzjastyczne, jako przelewanie z pustego w próżne. Nie nastąpiło bowiem wskazanie żadnych nowych źródeł pozyskania środków na rekonstrukcję i dokonano jedynie mniej lub bardziej subtelnej alokacji. Komunikat końcowy posłużył się pojęciem „nowych innowacyjnych mechanizmów”, ale zdaje się że pojęcie to przypomina raczej postać Yeti.

Na naszych oczach zatem Unia Europejska okazuje swoją całkowitą niemoc i przechodzi do historii. Cały jej sens istnienia sprowadzał się bowiem w ostatnich latach do dzielenia pieniędzy. Gdy te się kończą, kończy się miejsce dla tak pojętej Unii.

To co nieuchronnie bowiem czeka tę konstrukcję, to rosnący zawód jej członków i poszczególnych narodów. Jeszcze przez pewien czas będą trwały nadzieje, że jakimś cudem Bruksela wyczaruje środki na odbudowę krajów członkowskich. Ale skoro nie można było sklecić budżetu na kolejną perspektywę, opierając się na normalnym stanie gospodarek, to jak stworzyć budżet odbudowy na bazie tak skrajnie zrujnowanych gospodarek. A skoro tak, to za chwilę powstanie w ogóle pytanie, po co płacić jakikolwiek środki do Brukseli, skoro trzeba ratować swój własny kraj. Żaden rząd państwa unijnego nie ucieknie od tego pytania i żaden rząd nie zaryzykuje jutro wpłacania jakichkolwiek środków do Brukseli przekraczających to, co może sam otrzymać. Włącznie, a może przede wszystkim z Niemcami, które w oczywisty sposób musiałyby dźwigać ciężar swoich imperialnych ambicji, kosztem stanu własnej gospodarki i poziomu życia własnych obywateli. Tej kwadratury koła, nie da się rozwiązać w perspektywie 2 – 3 lat, a to jest okres wystarczający do tego, aby pogrzebać ostatecznie Unię w jej obecnej postaci.

Europejska Wspólnota Gospodarcza

Jeśli prawdą jest twierdzenie, że skutki obecnej zawieruchy cofają nas do początku lat 90-tych XX wieku, to oznacza to również konieczność przemyślenia ewolucji tzw. projektu europejskiego po traktacie z Maastricht (1992). Pożegnano wtedy w praktyce to co nazywaliśmy Europejską Wspólnotą Gospodarczą, na rzecz Unii Europejskiej. Unia miała być kolejnym krokiem integracji kontynentu, wkrótce znacznie poszerzonym aż do blisko 30 członków. Wzmacniać ją miała wspólna waluta i coraz bardziej ambitne wspólne polityki, w coraz większej ilości obszarów.

W rzeczywistości UE stała się narzędziem do realizowania ideologicznych szaleństw, narzucanych przez posttrockistów z pokolenia’68. Pod sztandarami promotorów aborcji, eutanazji, związków homoseksualnych, genderyzmu, a ostatnio „obrońców klimatu”, kryło się jednak brutalne dążenie niemieckie, do wykorzystania Unii jako narzędzia do osiągnięcia imperialnej pozycji. Niewiele brakowało, aby pomysł ten się udał, ale dzisiaj legł on w gruzach tak jak cały koncept tak pojętej Unii. Stało się to wskutek jej finansowego bankructwa jeśli nie dziś, to jutro.

Jednak prawdą jest, że wiele osiągnięć EWG, może nawet większość, jest nie tylko wartych, ale wręcz – w dzisiejszej sytuacji – koniecznych do utrzymania. Ratunkiem dla Europy jest dziś więc demontaż tego wszystkiego, co wzniesiono po Maastricht (może za wyjątkiem strefy Schengen) i powrót do zasad współpracy i solidarności realizowanych do 1992 roku. To ten model nie tylko przyniósł krajom europejskim spektakularny wzrost ich PKB i poziomu życia Europejczyków. Dał im też najdłuższy okres realnej prosperity, choć osiągany był w trudnych warunkach zimnej wojny (co wymuszało duże nakłady na zbrojenia). Później, mimo zamrożenia znaczących wydatków zbrojeniowych, Unia sama założyła sobie szereg pęt, z których ostatnie, realizujące pseudoklimatyczne szaleństwa, spychają ją na margines światowego rozwoju. Przykładowo – motor europejskiego rozwoju czyli przemysł motoryzacyjny, ma być poddany od 2021 roku drakońskim karom z powodu niedostosowania do wymogów „klimatycznych”. Już teraz można powiedzieć, że z tym kagańcem, przemysł ten nie stanie na nogi, a to oznacza że pomysły odbudowy europejskiej gospodarki staną się zwykłą mrzonką.

EWG daje szansę uratowania współpracy europejskiej, która pomoże wszystkim krajom europejskim. Demontaż monstrualnie rozbudowanej unijnej administracji, krępującej uczciwą i równoprawną współpracę gospodarczą.

Środkowoeuropejska Wspólnota Gospodarcza

Polska w procesie odbudowy, nie może liczyć na „solidarność” ze strony UE w jej obecnej postaci. Jest zbyt dużym krajem, zbyt dużo środków potrzebować będzie, na podniesienie się z upadku. Rosnący egoizm krajów północy i potrzeby zrujnowanego południa Europy, będą wypierać nasze szanse na realne wsparcie. Tylko naiwni mogą liczyć na to, że w ramach aktualnego modelu brukselskiego, możemy mieć nadzieję na korzystne dla nas rozwiązania. Co więcej, możemy się spodziewać jedynie jeszcze silniejszego grillowania, bowiem presja na pozbawienie nas środków europejskich będzie narastała wprost proporcjonalnie do rosnących potrzeb Włoch czy Hiszpanii.

Dla Polski kwestią krytyczną – z uwagi na strukturę jej eksportu i importu – pozostanie sytuacja gospodarki niemieckiej. W Polsce musi wszakże być świadomość, że niemiecka koncepcja odbudowy gospodarki, opierać się będzie na maksymalnym wydrenowaniu gospodarki polskiej. Jednak nie tylko my zależymy od gospodarki niemieckiej, ale także stan gospodarki niemieckiej w znacznym stopniu zależy od naszej kondycji. Co więcej, Polska wraz z pozostałymi krajami wyszechradzkimi, jest największym partnerem handlowym Niemiec. V 4 ma więc wspólny interes, aby nie stać się bazą i ofiarą kolejnego niemieckiego „cudu gospodarczego”.

Ten wspólny interes krajów V 4 winien je skłaniać, w obliczu rozpadającej się Unii, do budowania środkowoeuropejskiej wspólnoty gospodarczej wedle reguł EWG sprzed 1992 roku. To właśnie V 4 może dać impuls do tego, aby zreaktywować taką formę kooperacji krajów europejskich, która jako jedyna w historii, przyniosła rzeczywiste pozytywne efekty.

Reaktywowana na bazie Międzymorza nowa EWG, nie byłaby czymś anachronicznym. Przeciwnie, wpisywałaby się w sieć podobnych regionalnych organizacji gospodarczych – USCAM (zmodernizowana NAFTA w Ameryce Północnej), CACM (w Ameryce Środkowej) Pakt Andyjski (w Ameryce Południowej) czy ASEAN (na Dalekim Wschodzie). I rzecz jasna byłaby otwarta dla „starej Europy” o ile zaakceptuje ona ten model kooperacji gospodarczej.

Potencjał krajów V4, wsparty potencjałem krajów Międzymorza włącznie z Włochami, czyni z tego obszaru przestrzeń potencjalnie szybszej odbudowy niż krajów Europy karolińskiej i północnej. Związanie się współpracą z będącą w forpoczcie odbudowy Ameryką wraz z jej sojusznikami oraz innymi regionalnymi organizacjami wolnego handlu, stworzy nam perspektywę szybszego odnowienia naszego potencjału niż w ramach służącej niemieckim interesom „starej Unii”.

Dziś potrzebna jest inicjatywa w prezentowaniu i forsowaniu nowych rozwiązań. Inaczej bowiem ugrzęźniemy w bezsensownych i całkowicie nieproduktywnych sporach z tymi, którzy przez stulecia udowodnili że potrafią funkcjonować jedynie w logice kolonialnej eksploatacji (vide Niemcy, Francja, Holandia czy Belgia).