Podniesienie kwestii reparacji wojennych należnych Polsce od Niemiec z tytułu popełnionych przez ich poprzednika prawnego II Rzeszę – zbrodni wojennych w czasie II wojny światowej wywołało uzasadnioną lawinę komentarzy i analiz po obu stronach Odry. Można już dziś zaryzykować twierdzenie, że w sposób nagły i zupełnie nieoczekiwany dla strony niemieckiej zagadnienie relacji z Polską z rangi trzeciorzędnego, stało się problemem pierwszoplanowym.
Do końca 2015 roku problem ten bowiem nie występował w polityce niemieckiej jako zagadnienie któremu należało poświęcać więcej uwagi, niż udawanie mniej więcej co pół roku, jak ważnym partnerem jest nasz kraj. To protekcjonalne traktowanie Polski było konsekwencją przyjęcia przynajmniej od czasów rządów Cimoszewicza, potem Buzka, Belki, Millera i – zwłaszcza – Tuska pozycji Polski jako niemieckiego junior partner. Niemcy świadomi bezwarunkowego uznania takiego stanowiska przez Polskę, z właściwą sobie bezczelnością systematycznie poddawali owej protekcji coraz większe obszary polskiego życia. W Polsce twórcy takiej doktryny „relacji” polsko – niemieckich argumentowali, iż jest to swoista cena za obecność w Unii Europejskiej i dostęp do – rzekomo – większych środków unijnych, które otrzymujemy dzięki przychylności Niemiec. Wreszcie największą nagrodą dla polskiego wasala miało być wylewarowanie Tuska na „prezydenta” Europy, co miało dowodzić znaczenia Polski w Europie oraz przynieść Polsce jakieś dodatkowe korzyści.
Jeszcze w pierwszej fazie rządów PiS A. Merkel miała nadzieję, że do pewnego stopnia uda jej się utrzymać dotychczasową sytuację. Można przypuszczać, że pierwotna faza działań brukselsko – weneckich motywowana była tym, aby stworzyć sobie warunki do „ułożenia” nazbyt usamodzielniającego się sąsiada. Nie można wykluczyć, iż podobnie było z kandydaturą Tuska. Merkel przez pewien czas była gotowa poświęcić go, gdyby otrzymała od Polski jasny sygnał, że ta jest w stanie godzić się z dotychczasowym układem sił. Pojawiły się nawet oferty, iż Niemcy będą gotowe uzupełnić Polsce finansowe uszczerbki wynikające z Brexitu.
Jednak scenariusz ten legł w gruzach głównie dlatego, że wybór D. Trumpa na prezydenta USA wywołał po stronie niemieckiej furię, ale jednocześnie skłonił elity niemiecki do radykalnej zmiany dotychczasowej polityki. Niemcy, którzy do dziesięcioleci budowali swoją pozycję w świecie korzystając z uznania ich przez Amerykę jako istotnego partnera w przywództwie, postanowili wkroczyć na drogę do samodzielnego osiągnięcia imperialnej pozycji. Zwrot ten nie był przypadkowy, a niemiecka polityka pełnego podporządkowania sobie Unii Europejskiej, która doprowadziła do Brexitu, dała im właśnie poprzez tę strukturę pozycję zbliżoną do supermocarstwa. Właśnie Brexit, a wcześniej brutalne podporządkowanie sobie Grecji stały się czytelnym znakiem owego radykalnego zwrotu w niemieckiej polityce. Symbolicznie można określić to jako odejście od prowadzonej dotąd polityki pozostającej w duchu szkoły fryderycjańsko – bismarckowskiej na rzecz polityki wilhelmińsko – adolfińskiej. Jednoznaczny wyraz tej zmianie A. Merkel dała podczas parteitagu CDU w – nomen omen – Norymberdze w sierpniu 2017 roku. W swoim przemówieniu wypowiedziała dotychczasową współpracę Stanom Zjednoczonym, a zrobiła to w imieniu całej Europy, choć rzecz jasna nie miała do tego niczyjego upoważnienia.
Jak zatem widać radykalna zmiana kierunku polityki niemieckiej zbiegła się ze zmianą kierunku polityki polskiej. Nowy rząd polski wykorzystał ową zmianę do zacieśnienia relacji z Stanami Zjednoczonymi, które nie zamierzają biernie przyglądać się owym imperialnym podrygom Berlina. W ten sposób znaleźliśmy się na swoistym froncie tego wielkiego starcia w obrębie wspólnoty północnoatlantyckiej.
Jest zatem oczywiste, że „szczodra” propozycja A. Merkel składana J. Kaczyńskiemu, w myśl której Niemcy miały z jednej strony założyć kaganiec Timmermansowi, z drugiej zaś uratować pieniądze dla Polski w nowym budżecie UE, w zamian za wasalną wierność w konflikcie z Ameryką, nie mogła trafić na podatny grunt. Natychmiast po prezentowanej jako odbytej w atmosferze pełnej przyjaźni i wzajemnego zrozumienia wizycie A. Merkel w Warszawie w lutym 2017 roku Niemcy przystąpili do ofensywy. Wbrew składanym w Warszawie zapewnieniom Merkel przeforsowała kandydaturę Tuska na drugą kadencję, a następnie spuściła ze smyczy Timmermansa, aby już bez żadnych pozorów atakował Polskę w każdej możliwej sprawie. Ten nacisk poprzez Brukselę miał pozwolić Berlinowi przynajmniej na zewnątrz zachować pozór dystansu i dać możliwość prowadzenia swobodnej gry, ale przede wszystkim stworzyć ideologiczną podstawę do tego, aby radykalnie uderzyć w Polskę w nowej perspektywie budżetowej. A. Merkel nie traci bowiem nadziei na to, że złamie w końcu polski opór i przymusi ją do powrotu do miejsca niemieckiej karawanie.
Z tego punktu widzenia podniesienie przez Polskę kwestii reparacji za zbrodnie niemieckie w czasie II wojny światowej stało się ciężkim ciosem dla niemieckich starań. Nie tylko dlatego, że umiędzynarodowienie tej sprawy prowadzi do zawalenia się w konsekwencji w gruzy prowadzonej przez ostatniej lata niemieckiej polityki historycznej, która skutecznie wybielała Niemców stawiając ich de facto w roli pierwszych ofiar nazizmu. Najważniejsze jednak, że uderzenie to nastąpiło w okresie szczytowej fazy kampanii wyborczej w Niemczech. Musiało zatem postawić w bardzo trudnej sytuacji A. Merkel, bo w oczywisty sposób jako urzędujący kanclerz musi ona bardzo wyważać swoje wypowiedzi w tej sprawie, dając tym samym pole do bardziej jednoznacznych wypowiedzi swoim rywalom.
Wydaje się że skutki tej sytuacji już obserwujemy i nie są one z pewnością korzystne dla samej Merkel. Jeszcze przed postawieniem tej kwestii w sposób bardziej wyraźny przez Polskę wydawało się, że zdecydowane zwycięstwo Merkel wraz z wejściem do Bundestagu liberałów z FDP pozwoli jej wrócić do współrządów z tą partią. W takiej koalicji Merkel miałaby całkowicie wolną rękę i polityka niemiecka uzyskałaby jeszcze większą swobodę w realizowaniu imperialnych podrygów. Jednak dzisiaj jest przesądzone, że szans na takie rozwiązanie już nie ma. Wykluczając możliwość koalicji z AfD Merkel sama ustawiła się w pozycji defensywnej. Oto bowiem możliwa stała się alternatywna koalicja wokół SPD z udziałem Zielonych i postkomunistycznej Lewicy z poparciem FDP. Takie konfiguracje istnieją już w kilku landach, więc nie można wykluczyć tej możliwości. Wbrew rachubom Merkel, głównym rozgrywającym stają się z dnia na dzień liberałowie, chyba że zdecyduje się ona na kontynuowanie „wielkiej koalicji” z SDP. W każdym jednak wariancie, Merkel wyjdzie jednak z wyborów bardzo silnie osłabiona, a jej swoboda ruchów ulegnie radykalnemu ograniczeniu. Bowiem SDP nie ustanie w zabiegach uwolnienia się od tej współpracy i zrobi wszystko by w końcu zmontować koalicję przeciw CDU/CSU. Wbrew zdecydowanej większości polskich komentatorów uważam, iż taka koalicja, jako skrajnie osłabiająca Niemcy, byłaby dla Polski korzystna. Niemcy bowiem pod wodzą słabej koalicji z Schulzem na czele nie tylko nie będą w stanie realizować żadnych pomysłów Europy „dwóch prędkości”, ale również przewodzić Unii Europejskiej w taki sposób jak robiła to Merkel. Doprowadzi to też do zasadniczej przebudowy sił w instytucjach unijnych, a to leży w najlepiej pojętym interesie Polski.
Taka sytuacja stwarza też Polsce wyjątkową okazję dla zrealizowania podstawowych celów politycznych względem Niemiec. Oprócz kwestii reparacji za zbrodnie niemieckie aktualne pozostają również następujące zagadnienia:
a) prawnego upodmiotowienia mniejszości polskiej w Niemczech
b) prawnego i materialnego rozwiązania kwestii zwrotu upodmiotowionej prawnie mniejszości polskiej, zagrabionego przez reżim hitlerowski mienia Związku Polaków w Niemczech i innych polskich organizacji
c) problemu restytucji zagrabionych przez Niemców w Polsce podczas wojny dóbr kultury oraz
d) delimitacji granicy polsko – niemieckiej na Zalewie Szczecińskim.
Pojawia się historyczna koniunktura, aby w tych obszarach znaleźć satysfakcjonujące Polskę rozstrzygnięcia. Jednocześnie wszakże, niezwykle silna i wpływowa w Polsce „partia pruska” kreśli różnorakie scenariusze, jakież to nieszczęścia spadną na nasz kraj jeśli skonfliktujemy się z Niemcami. Wśród najważniejszych „argumentów” pojawiają się cztery, silnie oddziałujące na wyobraźnię.
Po pierwsze padają sugestie, iż wejście w spór z Niemcami zrujnuje ostatecznie pozycję Polski w Unii Europejskiej.
Po drugie podnosi się, że spór z Niemcami ugodzi w polską gospodarkę, bowiem to ten kraj jest naszym głównym partnerem handlowym.
Po trzecie wskazuje się, że spór ten uniemożliwi realną pomoc dla Polski ze strony NATO, bowiem to tylko poprzez Niemcy może przyjść efektywne wsparcie dla nas na wypadek konfliktu z Rosją.
Po czwarte w końcu, powołując się na doświadczenia historyczne podnosi się, że polski opór doprowadzi do powrotu polityki niemieckiej na tory współpracy z Rosją, co w konsekwencji to my odczujemy najciężej.
Spróbujmy przeanalizować te argumenty. Co do pozycji Polski w Unii Europejskiej nie ulega żadnej wątpliwości że odgrywany obecnie spektakl ćwiczenia Polski przez Timmermansa, jest możliwy wyłącznie za inspiracją i zgodą Berlina. I jest oczywiste, że uciszenie tego jazgotu jest możliwe wyłącznie wtedy, jeśli uznamy swoją wasalną pozycję wobec Niemiec. Jednocześnie jednak Berlin i Bruksela przekroczyły już granice, bowiem kolejne ich działania mają na tyle precedensowy charakter, że będą budzić coraz większy opór rosnącej grupy innych członków Unii. W istocie rzeczy, Berlin i Bruksela nie są już w stanie Polsce bardziej zaszkodzić. Jeżeli bowiem będą kontynuować tę linię i doprowadzą do radykalnego ograniczenia wysokości środków desygnowanych dla nas w nowym budżecie, doprowadzą do stworzenia historycznych warunków dla przeprowadzenia Polexitu. A to będzie klęską całej Unii i doprowadzi do jej szybkiej destrukcji, bądź sprowadzenia jej do grona kilku satelitów niemieckich. Dla Niemiec oznaczać to jednak będzie definitywne zamknięcie możliwości ich skutecznego oddziaływania na całą Europę Środkowo – Wschodnią, co w sposób fundamentalny podminowuje ich pozycję i w Unii i szerzej, w wymiarze globalnym.
Co istotne, tu przechodzimy do drugiej kwestii, Niemcy nie mają dziś ani interesu aby uderzać w Polskę finansowo, ani rujnować stan obecnej wymiany handlowej. Wbrew obawom czy przestrogom „partii pruskiej”, to Niemcy są głównym beneficjentem poziomu owej wzajemnej wymiany handlowej. Wskazać tu trzeba jako charakterystyczny fakt, że to co bardziej świadomi politycy niemieccy przestrzegają przed ograniczeniem unijnych wypłat z funduszy strukturalnych i spójnościowych dla Polski, bowiem – jak podają – 80% tych środków trafia w konsekwencji do niemieckich firm. Także to niemiecki przemysł zyskuje przewagę konkurencyjną dzięki temu, że w olbrzymim stopniu kooperuje ze swoimi polskimi filiami, które korzystają z ciągle radykalnie tańszej siły roboczej, różnorakich korzyści fiskalnych dzięki zlokalizowaniu w specjalnych strefach ekonomicznych oraz niskim kosztom transportu. Niemiec nie stać dzisiaj na to, aby zaryzykować kryzys w relacjach gospodarczych z Polską, bo każde uderzenie w nasz kraj wywoła proporcjonalne szkody w ich własnej gospodarce. Można zatem z dużą dozą pewności przyjąć, iż niezależnie od stanu relacji politycznych, to strona niemiecka będzie zainteresowana w utrzymywaniu dobrych relacji gospodarczych z Polską.
Równie bałamutny jest argument, w myśl którego to Niemcy mają warunkować efektywność pomocy NATO na wypadek polskich problemów na wschodzie. Po pierwsze dlatego, że Niemcy nie są w stanie udzielić nam żadnej pomocy (nawet gdyby chcieli), bowiem stan ich sił zbrojnych jest opłakany. Po drugie zaś dlatego, że na szczęście nasz główny i jedyny realny sojusznik z NATO czyli Stany Zjednoczone, zachowały sobie pełną swobodę działania na terenie Niemiec. Niemcy mogą ustami Merkel wygadywać różne rzeczy, ale w kwestiach militarnych Amerykanie na niemieckim terytorium ciągle suwerennie decydują o wykorzystywaniu baz lotniczych, portów wojennych oraz strategicznych szlaków komunikacyjnych dla przerzutu wojsk. Im bardziej Merkel czy rząd niemiecki będzie chciał naciskać na Polskę, tym bardziej Amerykanie będą egzekwować swoje uprawnienia militarne w Niemczech. Nie ma tu zatem żadnych zagrożeń dla Polski.
Wreszcie kwestia czwarta, czyli ewentualność zacieśnienia relacji niemiecko – rosyjskich. Już poczynione wyżej uwagi wskazują na to, iż ostatecznie Niemcy nie są w stanie wykroczyć nadmiernie daleko w takich dążeniach. Jedyną groźbą dla Polski pozostaje deklarowanie przez Niemcy i ich wasali obojętności dla rosyjskiej swobody na wschód od Wisły. Jednak nawet ewentualne tak daleko idące deklaracje niemieckie nie mają dla Polski żadnego znaczenia tak długo, jak długo Stany Zjednoczone i za nimi większość państw NATO, będą takiej aktywności Rosji stanowczo się przeciwstawiać. Tak czy inaczej kluczem pozostaje tu stanowisko amerykańskie, a na nieszczęście Niemiec zarówno obecnie republikanie jak i demokraci zajmują wobec Rosji podobne stanowisko. Nie ma zatem groźby, aby w dającej się przewidzieć przyszłości nastąpiła w Waszyngtonie niekorzystna z polskiego punktu widzenia Polski zmiana.
To wszystko oznacza, że Polska posiada dziś wobec Niemiec stosunkowo silne karty. Na tyle silne, że pozwalają one na bardziej zdecydowane podjęcie wskazanych wyżej tematów. Można wskazać, że pozycja Polski uległaby zdecydowanemu wzmocnieniu, gdyby podjęta została decyzja o budowie elektrowni atomowej na obszarach naodrzańskich. Dałoby to stronie polskiej kolejny, wielkiej wagi argument w negocjowaniu kluczowych kwestii z Niemcami i sprowadziłoby je do pozycji polskiego petenta.
Trzeba jednak uświadomić sobie że w naszym interesie leży, aby ten ewentualny spór z Niemcami został szybko rozwiązany. Polski nie stać na to, by kontynuować nadmiernie długo linię konfrontacyjną i doprowadzić do tego, aby kwestia ta stała się zagadnieniem pierwszoplanowym dla Niemiec. Będą one bowiem wtedy skrajnie zdeterminowane do uruchomienia wszelkich instrumentów, aby problem polski rozwiązać. Z tego punktu widzenia zaprezentowane ostatnio wejście w problem reparacji uznać należy za jak najbardziej fatalne rozwiązanie. Uruchomienie tego odcinka konfrontacji (bez poruszania innych kwestii), do tego w sposób całkowicie nieprzygotowany i chaotyczny, stawia nas w pozycji kraju niepoważnego i nieobliczalnego. To najgorszy sposób wejścia w tę konfrontację jaki można sobie wyobrazić. Na szczęście Niemcy pogrążone w wyborczej walce, a następnie w sporach związanych z tworzeniem nowej koalicji rządowej, nie zdołały i nie zdołają szybko w pełni wykorzystać polskich błędów. Zyskaliśmy zatem trochę czasu na to, aby zdecydowanie lepiej przygotować się do tej walki. Miejmy nadzieję, że obecnym władzom RP nie zabraknie determinacji do tego, aby powstałą nieoczekiwanie koniunkturę wykorzystać.
Piąty miesiąc wewnętrznego paraliżu w Niemczech. A polski rząd śpi, nie jest w stanie nawet pomyśleć, by wykorzystać ten czas.
Opatrzność nie często daje takie okazje.
Zastanawiam się, czy w Polsce liderzy rządowi nie widzą że Trump nie odpuści Szwabom. Mamy historyczną szansę aby ich docisnąć, a tu bredzą o partnerstwie z Niemcami. Ja jakoś nie znam zżadnwgo partnera Niemiec. Tylko wasali.
Historycznie rzecz ujmując, to rzeczywiście – Niemcy raczej rzadko mieli partnerów.
W Niemczech trwa proces politycznej dekompozycji. Merkel się kończy, chadecy coraz słabsi, socjaliści w rozsypce. Rosną w siłę komuniści z Lewicy i Zielonych, a z drugiej strony postfaszyści. Czyli tak jak niemal 100 lat temu. Niemcy obiektywnie słabną, a my dumamy, czy to dobre dla nas. No to radzę trochę lektur historycznych dla rozjaśnienia umysłów.
Tak, szkoda że my organicznie jesteśmy niezdolni do wykorzystywania takich sytuacji.
Amerykanie cisną Niemców, wewnętrznie Niemcy są już trupem. Widzi to każdy kto chce. Tylko polskie elyty co to czytają niemieckie gazety i portale, słuchają niemieckie radia i oglądają ich telewizje, nie mogą tego dostrzec. I trzęsą portkami przed słabą kanclerzycą.
Trochę tak to niestety wygląda. Mamy niezrozumiałą tendencję do wyolbrzymiania siły Niemiec. I robienia z A. Merkel giganta.
Kaczyński rozpętał reparacyjną burzę tylko dla celów wewnętrznych. Ma to gdzieś, bo tylko o ustawienie PO mu chodzi. Boi się Niemców i Merkelowej i jest niezdolny do twardej walki z nimi. Szkoda, bo więcej szans już pewno nie będzie.
Mam nadzieję że tak nie jest.
Szkoda tylko tego Mularczyka, bo facet się spina a pomocy znikąd. Najpierw Waszczykowski go sabotował, a teraz ten kumpel Geremka Czaputowicz. Zabawne to. Niestety.
Faktem jest, że postawa MSZ wobec tej sprawy od początku budzi wiele wątpliwości.
Kiedy czytałem ten tekst przed wyborami, to uznałem że jego autor to świr. Dzisiaj prawie pięć miesięcy po wyborach, kiedy widać jak wali się w gruzy nie tylko Merkel, ale cały dotychczasowy niemiecki mainstream, mogę tylko powiedzieć jedno – pisał to jakiś geniusz. Chylę czoła i uważnie czytam pozostałe teksty. Równie odkrywcze.
To bardzo miłe słowa – dziękuje.
Właśnie opublikowano materiał ilustrujący stan Bundeswehry. Wartość bojowa bliska zeru. Armia francuska po reformach Hollande’a w niewiele lepszym stanie. Wszyscy ci mędrcy, którzy bredzą o ewentualnym wsparciu militarnym dla nas ze strony „Europy” niech najpierw mocno pukną w głowę.
To rzeczywiście szokujące dane. I co ciekawe, wygląda na to, że cała ta „ueropejska polityka obronna” jest po to tylko, żeby Niemcy i Francuzi znaleźli sponsorów swoich wydatków na armie, a jednocześnie ich sektory obronne uzyskały dodatkowe zamówienia z europejskich państw.
Jako Głogowianin, choć nie potomek biednych dzieci Głogowa, mówię : nigdy z Niemcami.