Zbudujmy nową Europejską Wspólnotę Gospodarczą.
Stwierdzenie że wydarzenia z początku 2020 roku są w jakimś sensie końcem świata który znamy, są dziś dość trywialne. Kiedy pisałem o tym w lutym, wiele osób mówiło mi że jestem skrajnym pesymistą. Dzisiaj jest to już pogląd dominujący, ale nikt naprawdę nie wie, jak ma wyglądać „nowy świat”. Wszyscy mówią o „powrocie do normalności”, sądząc że uda się restytuować świat sprzed pandemii, ale tak na pewno nie będzie. Zdarzyło się zbyt dużo i spadły ciosy tak głębokie, że owej „normalności” nie będzie.
Ekonomia głupcze…
Ponad ćwierć wieku temu to zawołanie otworzyło drogę do elekcji B. Clintonowi. Ale problemy schyłku XX wieku przy dzisiejszych wyzwaniach są przecież dziecinną igraszką. Stajemy teraz – jak pisałem – wobec bodaj najpowszechniejszej katastrofy w dziejach od czasów biblijnego potopu. Skutki pandemii nie pozostawiły bowiem żadnego „suchego lądu” przynajmniej w takiej skali, jaka mogłaby dać szybki, pobudzający impuls światowej ekonomii.
Nie jest prawdą, że impuls taki może wyjść z Chin, które – jak twierdzą – mają już problem za sobą i dźwigają swoją ekonomię. Chiny bowiem, z wielu powodów, nie są w stanie stać się takim „punktem odbicia”. W pierwszym rzędzie wynika to z tego, że Chiny same weszły w fazę bardzo poważnego kryzysu wewnętrznego, który przez pandemię został jedynie radykalnie wzmocniony. Z wielu względów proces odtwarzania chińskiej gospodarki będzie długi i trudny. Jest to konsekwencją tego, że motorem utrzymywania dynamiki chińskiej były z jednej strony wielkie inwestycje infrastrukturalne, z drugiej zaś olbrzymi eksport. Przestrzeń na inwestycje wewnętrzne skurczyła się w Chinach tak bardzo, że nie staną się one znaczącym motorem wzrostu. Zaś w obliczu nieuchronnego procesu wzmocnienia protekcjonizmu i odwrotu od „globalnego wolnego handlu”, ciężko będzie chińskiej gospodarce wypracować znaczące nadwyżki handlowe. Nie ma też istotnych perspektyw wchłonięcia ogromu nadwyżek towarowych wytwarzanych w Chinach na rynku wewnętrznym. Do tego Chinom grozi znaczący odpływ inwestycji zewnętrznych, a będą one musiały również stawić czoła upadkowi zaufania do siebie, w konsekwencji budzących kontrowersje działań związanych z przeciwdziałaniem pandemii.
W świetle tego nie ulega wątpliwości, że jedyną szansą dla gospodarki światowej, pozostaje odbudowa gospodarki amerykańskiej. Nie jest to tylko kwestia tego, iż to Ameryka daje ok. 20% światowego PKB. O wiele ważniejsze jest jednak to, jaka jest chłonność amerykańskiego rynku wewnętrznego. 330 mln. konsumentów amerykańskich tworzy z ponad dwukrotnie większą siłą nabywczą niż rynek europejski. Jest to także rynek znacząco większy, niż mający niespełna cztery razy więcej ludności rynek chiński. W ostatnich 30 latach, to właśnie chłonność rynku amerykańskiego decydowała o rozwoju Japonii, następnie azjatyckich tygrysów, potem Chin, a w najnowszym okresie Indii. Od 1945 roku, dostęp do rynku amerykańskiego był głównym stymulatorem rozwoju głównych państw europejskich. Zwłaszcza gospodarka niemiecka, która lokowała na nim nie tylko gigantyczną ilość samochodów, ale i innych dóbr przemysłowych, uzyskała podstawy dla zbudowania swojej mocarstwowej pozycji.
Dziś rynek amerykański, połączony jest z rynkiem kanadyjskim i meksykańskim, co dodatkowo zwiększa jego chłonność. Dlatego kluczowym zagadnieniem dla zdolności odzyskania równowagi gospodarki światowej, będzie właśnie to, w jakim tempie na nogi staną Stany Zjednoczone. Ale dodatkowo, krytyczne znaczenie będzie miało to, kogo Amerykanie, w okresie swojej odbudowy, na ten rynek wpuszczą. Wszystko wskazuje bowiem na to, iż izolacjonistyczne nastawienie i koncentracja na własnym podwórku, będą dominować w kolejnych kilku latach w USA i to niezależnie od tego, kto będzie zasiadał w Białym Domu i dominował w Kongresie. Już jednak dzisiaj widać wyraźnie, iż Amerykanie szykują wielki transfer powrotny swoich firm, formułowane są postulaty odtwarzania całych, unicestwionych globalizmem branż (np. farmaceutycznej), wreszcie przygotowywane programy odbudowy, kładą nacisk na wspieranie własnych firm operujących w granicach USA. Jeśli dodamy do tego, że właśnie ta głębokość amerykańskiego rynku wewnętrznego, w powiązaniu z militarną dominacją USA w świecie, która również buduje siłę dolara jako najpewniejszej waluty międzynarodowej, to wszystko składa się na to, iż jedynie amerykański dług publiczny dawać będzie względną pewność zwrotu zainwestowanych środków. To zaś pozwoli Ameryce zakumulować dodatkowe środki ze świata, które służyć będą odbudowie ich gospodarki.
Dodajmy do tego, samowystarczalność żywnościową Ameryki, a także jej pełną samowystarczalność energetyczną. Widać wyraźnie, iż te wszystkie elementy pozwalają przyjąć, że w ciężko doświadczonym obecną katastrofą świecie, to Ameryka zachowuje najwięcej atrybutów niezbędnych dla odrodzenia. Jeśli dodamy do tego potencjał takich sojuszników Ameryki jak Japonia, Australia, Korea Południowa, Wielka Brytania, a ostatnio Indie czy Brazylia, to pokazuje to nam ów potencjalny „suchy ląd” dla odbudowy gospodarczej.
Upadek europejskiej iluzji
Zanim pandemia spowodowała obecne komplikacje, Unia Europejska (UE) stała wobec krytycznego wyzwania. Niewyleczona z kryzysu z lat 2008 – 2009, pogrążona w stagnacji będącej konsekwencją niewydolności strefy Euro, została dobita ostatecznym BREXIT-em. Skala ciosu, jakim jest odejście Brytyjczyków dla europejskich gospodarek nie jest jeszcze jasna. Łatwo jednak wyobrazić sobie jak zareagują one wskutek utraty rynku zbytu, na którym wypracowywały nadwyżkę handlową w wysokości prawie 100 mld. Euro rocznie. Dodatkowym ciosem dla UE jest utrata brytyjskiego wkładu do budżetu Jak wielki jest to problem świadczy fakt, że liderzy unijni nie są w stanie wypracować nawet prowizorium budżetowego na najbliższą perspektywę. Dodatkowo nierozwiązany pozostaje problem migracyjny, który rozsadza podstawy europejskiego projektu.
Dzisiaj dochodzą skutki destrukcyjnego uderzenia koronawirusa, który zadał druzgocące ciosy największym gospodarkom europejskim. Skala klęski gospodarek Włoch, Hiszpanii i Francji jest jeszcze trudna do oszacowania, ale z pewnością cofnęły się one o dobre 30 lat. Dyskusyjne pozostaje natomiast zdiagnozowanie sytuacji gospodarki niemieckiej. O jej stanie w znaczącym stopniu decyduje produkcja przemysłowa, której oblicze determinują cztery główne komponenty : przemysł samochodowy, przemysł mechaniczny, przemysł chemiczny oraz przemysł elektrotechniczny. To właśnie stan tych czterech obszarów decyduje też o stopniu obecności Niemiec w wymianie międzynarodowej.
Historyczne doświadczenie z lat 2008 – 2009 pokazuje, że regres w tych obszarach skutkował spadkiem niemieckiego PKB o ok. 7%. Dzisiaj sytuację w znaczącym stopniu determinuje stan przemysłu samochodowego, a ten jeszcze u progu pandemii sygnalizował w granicach 20% spadku produkcji. W tej chwili taką prognozę przyjęto by zapewne w ciemno, ale na taki optymizm nie ma już przestrzeni. Można zatem przyjąć, iż w samym 2020 roku spadek niemieckiej produkcji przemysłowej spowoduje spadek PKB na poziomie minimalnym 15%. Co istotne nie ma szans na zamortyzowanie tego spadku w obszarze usług, w ramach których sama turystyka generowała ostatnio ok. 10% PKB, a tu należy spodziewać się także radykalnego spadku.
Te cztery gospodarki – niemiecka, francuska, włoska i hiszpańska nie tylko decydują o poziomie unijnego PKB, ale ciągną ją również w całości w dół. Ich stan ostatecznie także determinuje zdolność do działania i reaktywowania oblicza ekonomicznego UE. Ostatnie tygodnie pokazały jednak całkowitą niezdolność do przezwyciężenia przez ten kwartet impasu w tworzeniu planów odbudowy. Wynika to przede wszystkim z wadliwej konstrukcji strefy Euro i bardzo dużego zadłużenia wewnętrznego wszystkich tych krajów. Wygenerowanie w ramach Eurozony dalej idącego zadłużenia, w celu znalezienia środków na pobudzenie gospodarek, nie jest akceptowane przez samych Niemców, ale i Holendrów, Austriaków czy Finów. Nikt bowiem nie chce dźwigać cudzego zadłużenia.
Jest charakterystyczne, iż ogłoszony w Wielki Czwartek sukces w postaci wstępnego porozumienia ministrów finansów, został skomentowany nawet przez kręgi euroentuzjastyczne, jako przelewanie z pustego w próżne. Nie nastąpiło bowiem wskazanie żadnych nowych źródeł pozyskania środków na rekonstrukcję i dokonano jedynie mniej lub bardziej subtelnej alokacji. Komunikat końcowy posłużył się pojęciem „nowych innowacyjnych mechanizmów”, ale zdaje się że pojęcie to przypomina raczej postać Yeti.
Na naszych oczach zatem Unia Europejska okazuje swoją całkowitą niemoc i przechodzi do historii. Cały jej sens istnienia sprowadzał się bowiem w ostatnich latach do dzielenia pieniędzy. Gdy te się kończą, kończy się miejsce dla tak pojętej Unii.
To co nieuchronnie bowiem czeka tę konstrukcję, to rosnący zawód jej członków i poszczególnych narodów. Jeszcze przez pewien czas będą trwały nadzieje, że jakimś cudem Bruksela wyczaruje środki na odbudowę krajów członkowskich. Ale skoro nie można było sklecić budżetu na kolejną perspektywę, opierając się na normalnym stanie gospodarek, to jak stworzyć budżet odbudowy na bazie tak skrajnie zrujnowanych gospodarek. A skoro tak, to za chwilę powstanie w ogóle pytanie, po co płacić jakikolwiek środki do Brukseli, skoro trzeba ratować swój własny kraj. Żaden rząd państwa unijnego nie ucieknie od tego pytania i żaden rząd nie zaryzykuje jutro wpłacania jakichkolwiek środków do Brukseli przekraczających to, co może sam otrzymać. Włącznie, a może przede wszystkim z Niemcami, które w oczywisty sposób musiałyby dźwigać ciężar swoich imperialnych ambicji, kosztem stanu własnej gospodarki i poziomu życia własnych obywateli. Tej kwadratury koła, nie da się rozwiązać w perspektywie 2 – 3 lat, a to jest okres wystarczający do tego, aby pogrzebać ostatecznie Unię w jej obecnej postaci.
Europejska Wspólnota Gospodarcza
Jeśli prawdą jest twierdzenie, że skutki obecnej zawieruchy cofają nas do początku lat 90-tych XX wieku, to oznacza to również konieczność przemyślenia ewolucji tzw. projektu europejskiego po traktacie z Maastricht (1992). Pożegnano wtedy w praktyce to co nazywaliśmy Europejską Wspólnotą Gospodarczą, na rzecz Unii Europejskiej. Unia miała być kolejnym krokiem integracji kontynentu, wkrótce znacznie poszerzonym aż do blisko 30 członków. Wzmacniać ją miała wspólna waluta i coraz bardziej ambitne wspólne polityki, w coraz większej ilości obszarów.
W rzeczywistości UE stała się narzędziem do realizowania ideologicznych szaleństw, narzucanych przez posttrockistów z pokolenia’68. Pod sztandarami promotorów aborcji, eutanazji, związków homoseksualnych, genderyzmu, a ostatnio „obrońców klimatu”, kryło się jednak brutalne dążenie niemieckie, do wykorzystania Unii jako narzędzia do osiągnięcia imperialnej pozycji. Niewiele brakowało, aby pomysł ten się udał, ale dzisiaj legł on w gruzach tak jak cały koncept tak pojętej Unii. Stało się to wskutek jej finansowego bankructwa jeśli nie dziś, to jutro.
Jednak prawdą jest, że wiele osiągnięć EWG, może nawet większość, jest nie tylko wartych, ale wręcz – w dzisiejszej sytuacji – koniecznych do utrzymania. Ratunkiem dla Europy jest dziś więc demontaż tego wszystkiego, co wzniesiono po Maastricht (może za wyjątkiem strefy Schengen) i powrót do zasad współpracy i solidarności realizowanych do 1992 roku. To ten model nie tylko przyniósł krajom europejskim spektakularny wzrost ich PKB i poziomu życia Europejczyków. Dał im też najdłuższy okres realnej prosperity, choć osiągany był w trudnych warunkach zimnej wojny (co wymuszało duże nakłady na zbrojenia). Później, mimo zamrożenia znaczących wydatków zbrojeniowych, Unia sama założyła sobie szereg pęt, z których ostatnie, realizujące pseudoklimatyczne szaleństwa, spychają ją na margines światowego rozwoju. Przykładowo – motor europejskiego rozwoju czyli przemysł motoryzacyjny, ma być poddany od 2021 roku drakońskim karom z powodu niedostosowania do wymogów „klimatycznych”. Już teraz można powiedzieć, że z tym kagańcem, przemysł ten nie stanie na nogi, a to oznacza że pomysły odbudowy europejskiej gospodarki staną się zwykłą mrzonką.
EWG daje szansę uratowania współpracy europejskiej, która pomoże wszystkim krajom europejskim. Demontaż monstrualnie rozbudowanej unijnej administracji, krępującej uczciwą i równoprawną współpracę gospodarczą.
Środkowoeuropejska Wspólnota Gospodarcza
Polska w procesie odbudowy, nie może liczyć na „solidarność” ze strony UE w jej obecnej postaci. Jest zbyt dużym krajem, zbyt dużo środków potrzebować będzie, na podniesienie się z upadku. Rosnący egoizm krajów północy i potrzeby zrujnowanego południa Europy, będą wypierać nasze szanse na realne wsparcie. Tylko naiwni mogą liczyć na to, że w ramach aktualnego modelu brukselskiego, możemy mieć nadzieję na korzystne dla nas rozwiązania. Co więcej, możemy się spodziewać jedynie jeszcze silniejszego grillowania, bowiem presja na pozbawienie nas środków europejskich będzie narastała wprost proporcjonalnie do rosnących potrzeb Włoch czy Hiszpanii.
Dla Polski kwestią krytyczną – z uwagi na strukturę jej eksportu i importu – pozostanie sytuacja gospodarki niemieckiej. W Polsce musi wszakże być świadomość, że niemiecka koncepcja odbudowy gospodarki, opierać się będzie na maksymalnym wydrenowaniu gospodarki polskiej. Jednak nie tylko my zależymy od gospodarki niemieckiej, ale także stan gospodarki niemieckiej w znacznym stopniu zależy od naszej kondycji. Co więcej, Polska wraz z pozostałymi krajami wyszechradzkimi, jest największym partnerem handlowym Niemiec. V 4 ma więc wspólny interes, aby nie stać się bazą i ofiarą kolejnego niemieckiego „cudu gospodarczego”.
Ten wspólny interes krajów V 4 winien je skłaniać, w obliczu rozpadającej się Unii, do budowania środkowoeuropejskiej wspólnoty gospodarczej wedle reguł EWG sprzed 1992 roku. To właśnie V 4 może dać impuls do tego, aby zreaktywować taką formę kooperacji krajów europejskich, która jako jedyna w historii, przyniosła rzeczywiste pozytywne efekty.
Reaktywowana na bazie Międzymorza nowa EWG, nie byłaby czymś anachronicznym. Przeciwnie, wpisywałaby się w sieć podobnych regionalnych organizacji gospodarczych – USCAM (zmodernizowana NAFTA w Ameryce Północnej), CACM (w Ameryce Środkowej) Pakt Andyjski (w Ameryce Południowej) czy ASEAN (na Dalekim Wschodzie). I rzecz jasna byłaby otwarta dla „starej Europy” o ile zaakceptuje ona ten model kooperacji gospodarczej.
Potencjał krajów V4, wsparty potencjałem krajów Międzymorza włącznie z Włochami, czyni z tego obszaru przestrzeń potencjalnie szybszej odbudowy niż krajów Europy karolińskiej i północnej. Związanie się współpracą z będącą w forpoczcie odbudowy Ameryką wraz z jej sojusznikami oraz innymi regionalnymi organizacjami wolnego handlu, stworzy nam perspektywę szybszego odnowienia naszego potencjału niż w ramach służącej niemieckim interesom „starej Unii”.
Dziś potrzebna jest inicjatywa w prezentowaniu i forsowaniu nowych rozwiązań. Inaczej bowiem ugrzęźniemy w bezsensownych i całkowicie nieproduktywnych sporach z tymi, którzy przez stulecia udowodnili że potrafią funkcjonować jedynie w logice kolonialnej eksploatacji (vide Niemcy, Francja, Holandia czy Belgia).
Włosi już przećwiczyli na własnej skórze „solidarność” w wydaniu obecnej Unii Europejskiej. Ćwiczą to też Hiszpanie, a parę tygodni temu Grecy na swojej granicy. Anglicy już pokazali gdzie mają ten niemiecko – bolszewicki kołchoz. Kto mądry powinien iść w ich ślady.
W pewnym sensie można podziwiać tę angielską intuicję i zdolność do przewidywania. Wyszli w ostatnim momencie i to tak, że teraz mają w ręce wszystkie karty do twardego negocjowania, a właściwie to nawet nie rozmawiania o niczym z Brukselą. Bo ta do żadnych negocjacji nie będzie zdolna.
Szwabki już się szykują do swojej prezydencja. Drugie półrocze 2020 to będzie ostatnia próba ratowania Unii, ale ten niemiecki but ostatecznie zostanie odrzucony. I wtedy będzie szansa na powrót do EWG. Oby.
Fakt, Niemcy już się zachowują tak, jakby sprawowali prezydencję. Ogólnie to sekwencja prezydencji im sprzyja. Po nich pół roku prezydencji portugalskiej, potem słoweńskiej – a więc obie kryptoniemieckie – i wreszcie francuska. Dopiero po nich czeska i szwedzka, a więc spoza eurozony. Ale to dopiero 2023, więc teoretycznie duże szanse na niemieckie sterowanie w UE. Ale więcej kasy Niemcy nie wyczarują, więc mieszając cały czas w tym samym kuble, nie zdołają odbudować tego wymarzonego, „normalnego wczoraj”.
A gdzie tu miejsce dla narcyza z nad Sekwany? Ten zabawny człowieczek ciągle myśli że jest Napoleonem IV. Jak ten gostek w szpitalu dla wariatów, w którym przebywał też dzielny wojak Szwejk. No więc ten Napoleonek, tę walącą się Francję chce naszym kosztem uczynić trzonem Unii, tyle tylko żeby było to za naszą kasę.
To oczywiście odrębny temat. Ale już widzę, jak Francuzi wyjdą z domów i dadzą upust swojej miłości do tego kabotyna. Będzie wesoło.
Pozornie logiczne te wywody, ale historia Unii to przecież zawsze były kompromisy zawierane nad przepaścią. Więc dlaczego teraz miałoby być inaczej. Nikt nie odważy się wyjść z Unii, bo w żadnym kraju ludzie nie dojrzeli do tego. Więc nikt nie zaryzykuje braku kompromisu by dopuścić do jej upadku.
Nad przepaścią to zdaje się jesteśmy od dość dawna. I jakoś to nie przywiodło do żadnego kompromisu. A teraz to już nie przepaść, ale raczej czeluść. Bezkresna. No ale zobaczymy, jakoś tego nie widzę.
Komu jeszcze zależy na istnieniu Niemiec?
Jak może wyglądać Europa bez kraju Niemcy?
Czy na jego zniknięciu każdy z krajów Europy może zyskać?
Cofamy się o 30 lat ekonomicznie; granica zachodnia PL jest cofnięta o 1000 lat, a zachodnie granice Rosji o 500 lat… damy radę jeszcze trochę?
Bardzo ciekawe. W sumie jednak Europa w zdecydowanie większej części swojej historii funkcjonowała bez Niemiec i jakoś jej to nie szkodziło, a nawet powiedziałbym że wręcz przeciwnie. A Rosja w Europie była tylko mając NRD, czyli niecałe 50. Więc może jednak damy radę…. 🙂
DDR nieudanym dzieckiem Stalina?
Czy ustawienie konfliktu dobre – złe Niemcy było powodem klęski projektu DDR?
Już w latach 70 biegłego wieku unikano słowa Niemcy (nawet nie śpiewano hymnu) w DDR.
Gdyby Stalin dał rozkaz do reslawizacji Niemiec jak wyglądał by rok 1989?
W zasadzie to teraz się reslawizują wschodnie Niemcy. Sporo Polaków się osiedla w Meklemburgii i północnej Brandemburgii. WIęc może nam się uda 🙂
Mieszkam w Szwecji i kiedy rozmawiam ze starszymi Szwedami, to oni z łezką w oku wspominają swoją EFTA. Też mają dość tego obecnego kołchozu.
CIekawe, no wydaje się że Szwedzi są „Europejczykami” na 100%. A jednak jest inaczej.
Jednak rozpad Unii może otworzyć Rosji możliwość ponownego wejścia do Europy, a przynajmniej zdominowania tego Międzymorza. Mimo wszystko Niemcy przed tym nas chronią.
Mam wrażenie, że to czy Rosja wejdzie do Europy czy nie to nie zależy od Unii i jej takiego czy innego stanu, ale raczej od tego w jakim stanie będzie NATO. Niemiecka Unia przed Rosją nas nigdy nie obron i to jest jedna z tych nauk, które płyną dla nas z przeszłości.
Nie potrzebujemy być w towarzystwie, które naciąga reguły i traktuje nas jak pariasów w każdej sprawie. Takich Timmermansów, którzy plują nam w twarz mówiąc że w Paryżu można bić demonstrantów, „bo to jest Francja”, albo że Niemcy mogą sobie powoływać sędziów przez rząd i partyjnie, „bo jest inny kontekst demokratyczny”. Niech się zajmują pedałami i lesbijkami i niech nam dadzą wreszcie spokój.
Podwójne standardy to taki unijny standard obecnie. I jak u Sienkiewicz – Jak Kali ukraść to dobrze, jak Kalemu ukraść to źle. Taka jest ta Unia.