W ciągu trwających w ostatnich miesiącach nagonek na Polskę (a to zagrożony Trybunał Konstytucyjny, a to zagrożone sądy, a to szerzący się antysemityzm, a to zagrożone prawa kobiet), czołową rolę wśród oskarżycieli Polski odgrywają politycy holenderscy. Do rangi symbolu urasta fakt, że najbardziej zaciekłym obrońcą rzekomo zagrożonego polskiego Trybunału Konstytucyjnego jest komisarz Timmermans, który pochodzi z kraju w którym ciało takie nie istnieje.
Warto przyjrzeć się Holendrom, bo są oni arcymistrzami obłudy i kreacji historycznej propagandy, która nie tylko zmienia historię, ale wręcz z tej zreinterpretowanej na swoją korzyść historii, pozwala jeszcze wyciągać wielkie korzyści, w tym także materialne.
Dzisiejszego uważnego obserwatora specjalnie to nie może dziwić. Mówimy przecież o narodzie, który jako pierwszy zalegalizował eutanazję. Za wspaniałymi frazesami o „godności człowieka”, kryła się przecież rzeczywista intencja ograniczenia nadmiernych wydatków na fundusze emerytalne oraz ochronę zdrowia. Prosta kalkulacja wskazywała bowiem, że holenderscy podatnicy nie będą w stanie udźwignąć kosztów utrzymania swoich coraz starszych dziadków. Więc postanowili ich wyeliminować. Teraz eliminują już nie tylko swoich dziadków, ale również i swoje dzieci. Najpierw, aby uzyskać korzyści fiskalne, zalegalizowali sprzedaż narkotyków (oczywiście pod sztandarami wolności), a teraz poddają eutanazji tych młodych ludzi, którzy z owej „wolności” korzystają. Uznali bowiem, że lepiej w ten sposób pozbywać się zawczasu idiotów (no bo przecież nikt normalny nie spożywa narkotyków), niż łożyć na ich utrzymanie przez dziesiątki lat. Legalizacja podatkowa prostytucji, jest już przy tym najzupełniej oczywista i nie służy niczemu innemu, jak tylko poszanowaniu praw kobiet. No bo przecież odkładają sobie w ten sposób na emerytury.
Tej obłudy w sferze historycznej Niemcy zapewne nauczyli się właśnie od Holendrów. Kto dziś pamięta, że to właśnie Holendrzy stworzyli najbardziej okrutne imperium kolonialne, ale skala wyzysku w ich koloniach była nieporównywalna z innymi kolonizatorami. Bogactwo Holendrów zbudowane zostało na krwi skolonizowanych ludów Ameryki, Afryki i Azji. Ale Holendrzy przedstawili się jako ci, którzy „uwalniali” z rąk jezuickiego wyzysku Hiszpanów i Portugalczyków uciemiężone ludy. I sprzymierzona z nimi anglosaska historiografia, reprezentująca fanatycznie antykatolickie oblicze, zrobiła z nich właśnie „wyzwolicieli”. Do tego ta sama historiografia z Holendrów zrobiła swoistych prekursorów demokracji. Jak „demokratyczne” i „wolnościowe” były rozwiązania holenderskie świadczy doświadczenie belgijskie. Belgowie przez setki lat nie walczyli z „uciskiem” hiszpańskim czy habsburskim, za to jedynie ich wystąpienie niepodległościowe było skierowane przeciwko Holendrom. Ot niewdzięcznicy, nie potrafili docenić wartości „holenderskiej demokracji”.
Na szczyty obłudy Holendrzy wspięli się jednak po II wojnie światowej, kiedy to uczynili z siebie jedną z największych, bodaj największą po Żydach, ofiarę tej wojny. I na tej legendzie zrobili kolejny interes.
Przyjrzyjmy się na czym polegała ta ich „ofiara”. W 1940 roku, kiedy Niemcy uderzyli na kraje Beneluksu, armia holenderska po niecałych pięciu dniach skapitulowała. Królowa i rząd opuścili Holandię w trzecim dniu wojny, wobec zapowiedzi zbombardowania Hagi. Kapitulacja i tak nie walczącej armii nastąpiła po zbombardowaniu przez Niemców części Rotterdamu, wskutek którego zginęło 1000 osób. Już sama zapowiedź powtórki podobnego nalotu na Utrecht wystarczyła, był złożyć broń. Nawet wykpiwani do dzisiaj przez Holendrów Belgowie, walczyli dłużej. Po opuszczeniu kraju przez rząd, na wszelki wypadek we wszystkich ministerstwach pozostali praktycznie wszyscy urzędnicy, a ich sekretarze stanu przez całą wojnę owocnie kooperowali z niemieckimi władzami wojskowymi. Wszystkie władze lokalne pozostały w rękach holenderskich, a ponad połowa członków tych władz, zasiliła szeregi holenderskiego odpowiednika NSDAP.
Holendrzy przystąpili też do formowania ochotniczych oddziałów wojskowych walczących u boku niemieckiego sojusznika. Ich Dywizja Grenadierów Pancernych SS „Nederland” zapisała się w historii krajów bałtyckich, jako dorównująca okrucieństwem i bestialstwem niemieckim sojusznikom. Łącznie w szeregach Waffen SS służyło ochotniczo 50000 Holendrów, przynajmniej drugie tyle w innych formacjach pomocniczych. Było to niemal tyle samo, ile liczyła ich armia w 1940 roku. W 1944 roku Holendrzy stworzyli dodatkowo oddziały obrony terytorialnej, które walczyły w obronie swojego kraju z Aliantami. Walczyli tak zaciekle, że kiedy wojska sowieckie zaczynały zdobywać Berlin, a amerykańskie i angielskie zajmowały już niemal całe Niemcy, Holendrzy wraz ze swoimi niemieckimi sojusznikami ciągle się bronili przed wojskami kanadyjskimi i polskimi i dopiero w połowie kwietnia 1945 Holandia została całkowicie wyzwolona.
Nie sposób nie wspomnieć o setkach tysięcy Holendrów, którzy zgłaszali się ochotniczo do pracy w Niemczech i o tym, że to oni byli prawdziwymi twórcami umocnień Wału Atlantyckiego. Jeśli spojrzymy na dolegliwości „okupacji” niemieckiej w Holandii, to największą był bodaj zakaz działania przedwojennych partii politycznych oraz ograniczenie dowozu różnych dóbr z ich kolonii. Niezwykłą szykaną stało się po kilku latach okupacji, zakazanie działalności kilku wyższym uczelniom. Holenderskie straty w następstwie niemieckich akcji represyjnych, można zliczyć w ciągu pięciu lat na niecałe 1500 osób zamordowanych. Za to genialne interesy na współpracy z niemieckim przemysłem wojennym robiły holenderskie firmy. Ich sztandarowy koncern Phillips, budował swoją powojenną potęgę na zamówieniach Wehrmachtu. Holenderskie stocznie pełną parą wspierały niemieckie potrzeby wojenne na morzu. Zaś holenderskie koleje zwoziły Żydów z całej Europy do Polski, przy entuzjazmie i pomocy tysięcy holenderskich kolejarzy.
Tu dochodzimy do kolejnego ciekawego problemu. Oto bowiem statystycznie rzecz ujmując, Holendrzy okazali się największymi wybawicielami Żydów przed niemiecką opresją. Przynajmniej tak wynika z ich książek i – co ciekawe – z działalności Yad Vashem. To bowiem Holendrzy są po Polakach drugą co do liczby nacją nagrodzoną drzewkami w tym instytucie. Spośród blisko 150000 holenderskich Żydów, wojnę przeżyło blisko 40000. Byli wśród nich np. właściciele wielu holenderskich fabryk, które współpracowały z niemieckim przemysłem. Do rangi symbolu urosły to takie firmy jak Van Leer, Hollandia Kattenburg. Wprawdzie źródła historyczne podają, jak wielkie było zaangażowanie większości Holendrów we współpracę w realizowaniu niemieckiego planu „ostatecznego rozwiązania”, to znowu ich historiografia i powojenna aktywność wytworzyła przekonanie o niemal powszechnej pomocy Żydom. Jedynie na marginesie można dodać, że oczywiście inaczej niż w Polsce, nikt w Holandii za pomoc Żydom na karę śmierci nie został skazany.
Najlepszym jednak podsumowaniem holenderskiego stosunku do swoich własnych „osiągnięć” w czasie wojny jest historia Petera Mentena. Był to wyjątkowy zwyrodnialec. Podejrzanej maści przedsiębiorca po aferach które sprokurował w Wolnym Mieście Gdańsku zamieszkał w Polsce. Operował w Małopolsce wschodniej, którą opuścił po wkroczeniu tam w 1939 roku przez Sowietów. Przeniósł się do Krakowa, gdzie wszedł we współpracę z Niemcami. Po 22 czerwca 1941 roku wspomagał ich w eksterminacji Polaków na Kresach Wschodnio – Południowych. Był m.in. jednym ze współautorów zbrodni na polskich profesorach we Lwowie. Cały okres pobytu Niemców na tym obszarze Menten wykorzystał do szabrowania dzieł sztuki. Zgromadził potężną ich kolekcję. Po 1944 roku zbiegł do Holandii, której władze odmówiły wydania go władzom warszawskim, z uwagi na „brak dowodów popełnionych zbrodni”. Podobnie zachowały się w 1950 roku, kiedy takie dowody przedstawiono. Natomiast wzbogacony na krwi Polaków i grabieży ich majątków Menten, stał się szanowanym holenderskim biznesmenem, docierając do pierwszej dziesiątki najbogatszych mieszkańców tego kraju. Cieszył się też szacunkiem swych rodaków, jako wybitny kolekcjoner dzieł sztuki oraz filantrop i sponsor niemal wszystkich formacji politycznych działających w tym kraju. Kiedy więc w 1976 roku – 30 lat po wojnie! – holenderskie media wróciły do jego zbrodniczej przeszłości, większość Holendrów nie przyjęła tego do wiadomości. Menten zbiegł na wszelki wypadek do Szwajcarii gdzie go aresztowano. Wrócił do Holandii, odbył się proces, otrzymał wyrok 15 lat więzienia w 1977 roku. Wyszedł z więzienia po ośmiu latach „za dobre sprawowanie”. Zmarł dwa lata później, ale ani holenderski sąd, ani holenderskie władze, nie odebrały mu zagrabionych dzieł sztuki. Jak do dzisiaj podnosi się w publikacjach poświęconych temu bandycie, cieszy się on wciąż sympatią wielu Holendrów, którzy nie pogodzili się z prawdą o jego „dokonaniach” w Polsce.
Po wojnie Holendrzy jako „ofiary” niemieckiej okupacji, z entuzjazmem przyjęli pomoc w ramach planu Marshalla. Uzyskali ponad 1,1 mld. dolarów, prawie tyle samo co ich niemieccy sojusznicy oraz Włosi. Było to tylko dwa razy mniej niż potężna Francja i trzy razy mniej niż Wielka Brytania, która rzeczywiście krwawiła w czasie wojny. Do tego na kilkanaście lat Holendrzy anektowali niewielki fragment terytorium Niemiec, co było swoistą formą kompensaty za poniesione „straty” wojenne.
W ten to sposób, utrwalili oni powszechne przeświadczenie, że ponieśli wielkie ofiary w czasie wojny. W rzeczywistości jednak, prawdziwe ofiary ponosili oni od alianckich nalotów na swoje kolaboranckie obiekty, a później w okresie wspólnej z Niemcami walki przeciw wojskom alianckim. I właśnie te straty pokazali jako swój wkład w pokonanie Niemiec.
Przykład Holandii pokazuje, jak skutecznie można wmówić światu historię, która nigdy się nie wydarzyła, a jednocześnie przykryć tym swoje haniebne dokonania. Dziś żaden Holender nie ma poczucia winy ani za kolonializm, ani za kolaborację z niemieckimi nazistami i współudział w zbrodniach i Holokauście. Nikt się do niczego nie poczuwa, nikt za nic nie przeprasza, a przeciwnie – wyciąga ręce po nagrody i je uzyskuje od potomków swoich ofiar. Holendrzy nie sypią sobie popiołu na głowę, a żadna ich „gazeta wyborcza” czy „tvn” nie wzywa ich do „narodowej refleksji”. Mają świetne samopoczucie, co więcej są w pierwszym szeregu tych, któ®zy pouczają innych. Warto się tego nauczyć od tych arcymistrzów obłudy.
To wszystko prawda, ale prawdą też jest to, że kraj ten nalezy do najbardziej humanitarnych, czego nie potrafią i nie potrzebują dostrzec karmieni przez niego katopolscy gastarbajterzy!
To nie ten kraj karmi „katogastarbeiterów”, tylko oni pracują na dobrobyt tych – jak to trafnie ujął autor tekstu – zwyrodnialców. Pracuję w Holandii od czterech lat i mogę przyznać, że profesor delikatnie określił cechy Holendrów. To naprawdę specyficzny rodzaj istnień, przy czym nie do końca wiadomo czy ludzkich.
No cóż, nie chciałbym jednak być mimo wszystko obiektem ich „humanitaryzmu”. Współczuję tym zwłaszcza, którzy doświadczają go otrzymując zastrzyki śmierci.
Może jednak trochę przesadne są te sugestie co do Holendrów. W końcu Belgowie dla przykładu mieli większe „osiągnięcia” w Kongo, a w czasie II wojny jeszcze bardziej kolaborowali z Niemcami. Na tym tle mimo wszystko nie wyglądają oni najgorzej.
No tak, tylko to że Niemcy byli jeszcze gorsi, raczej nie czyni z Holendrów wzoru do naśladowania.
Jednak holenderski ruch oporu istniał i w niemałym zakresie wspierał Anglików. Trzeba o tym pamiętać.
To prawda, ale był on w rzeczywistości skrajnym marginesem, który propagandowo rozdmuchano po wojnie.
Mistrzowie obłudy? Ale przecież nie oni jedni. To chyba jednak dość popularne w świecie realpolitik.
To prawda z tą popularnością obłudy. To jeden z symptomów realpolitik.
Ja w sumie tym Holendrom to się nawet za bardzo nie dziwię. Cała ich historia to przecież dymanie naiwniaków. Nigdy nic innego nie robili.
Nieduży naród, wciśnięty między Niemcy i Francję, znalazł sposób na życie. Całkiem dostanie życie.
Rzeczywiście – w jakimś sensie to położenie musiało stymulować ten instynkt przetrwania. Znaleźli inną drogę. Cóż.
Jestem tu w Holandii od kilku lat, pracuje dla nich i mam mocno mieszane uczucia. Mam do czynienie z niewyobrażalną ilością zwykłych bydlaków, którzy zachowują się jak tacy co to ich Dickens opisywał. Ale jest też sporo naprawdę wspaniałych ludzi. Może to jest tak jak w każdym innym kraju.
Dziękuję za tę opinię.