Trwają próby ustalenia w jaki sposób doszło do gwałtownej erupcji problemu koronawirusa na świecie (polecam ciekawy tekst na portalu Fronda: https://www.fronda.pl/a/pandemia-czy-juz-iii-wojna-swiatowa,141916.html).
Podniesione w tym tekście tezy, weryfikowane są dzisiaj jako prawdziwe ustaleniami wywiadowczymi i trudno oprzeć się wrażeniu, że pandemia nie jest dziełem przypadku.
Nie ulega też już dziś żadnej wątpliwości, iż z jednej reakcja na to zjawisko była po prostu histeryczna, ale w warunkach bardzo ostrych sporów politycznych w krajach demokratycznych, wymuszona została logiką wewnętrznej „walki politycznej”. Z drugiej zaś strony, kiedy w efekcie owej histerycznej reakcji doprowadzono właściwie na całym świecie do całkowitego zamrożenia gospodarki, sytuacja ta zaczęła być wykorzystywana przez rządy, korporacje międzynarodowe, instytucje finansowe – innymi słowy używając pewnej symbolicznej figury – uczestników szczytu w Davos, do swoistego zagospodarowania tej sytuacji.
Nie jest to nic nadzwyczajnego i trudno się dziwić że nawet w takiej sytuacji, a może przede wszystkim w takiej sytuacji, możni tego świata nie zamierzają altruistycznie oczekiwać na rozwój wydarzeń. Przeciwnie, właśnie wykorzystując zasłonę dymną w postaci stworzonej histerycznej atmosfery i paniki, a także pozornych działań pomocowych, łatwiej ukrywać rzeczywiste działania i posunięcia.
W kolejnych tekstach postaram się zarysować kilka scenariuszy, które jak sądzę są już dzisiaj rozgrywane przez czołowych graczy na światowej szachownicy. Tu znowu odwołam się do innego ciekawe tekstu na Frondzie (https://www.fronda.pl/a/tylko-u-nas-czy-chiny-wygraja-iii-wojne-swiatowa,142416.html), gdzie rozważano pytanie czy Chiny wygrają III wojnę światową. Do tego wątku odniosę się w kolejnych materiałach, tutaj jednak skonstatuję iż podzielam pogląd, iż jesteśmy świadkami rozwijającej się III wojny światowej, który rozgrywa się już od minimum 2-3 lat na kilku teatrach, choć toczona jest – przynajmniej na razie – przy pomocy innego niż jesteśmy tradycyjnie przyzwyczajeni, oręża.
W tym tekście skoncentruję się na kilku kwestiach dotyczących w sposób najbardziej bezpośredni dotykających Polskę. Chodzi tu bowiem o jeden z dwóch rozstrzygających o naszej sytuacji czynników – politykę niemiecką.
Niemiecki prymus w walce z pandemią
Jeśli prześledzimy większość doniesień medialnych na temat sytuacji epidemicznej w Niemczech, generalnie można odnieść wrażenie, że Niemcy to jedyny kraj na świecie (no może poza Chinami i Rosją), który świetnie radzi sobie z pandemią. Co ciekawe, to nie tylko media niemieckie operujące w języku polskim w naszym kraju (a jest ich zdecydowana większość), ale również olbrzymia część mediów lewicowo – liberalnych w zachodniej Europie (a takie przecież tam zdecydowanie dominują), suflują obraz pompowany przez niemiecką propagandę rządową. Zaś owa niemiecka propaganda rządowa praktycznie każdego dnia donosi :
– o malejącej ilości zachorowań w Niemczech,
– o imponującej ilości uzdrowień w Niemczech,
– o minimalnej ilości zgonów w Niemczech, wreszcie
– o fantastycznej walce A. Merkel i jej rządu z pandemią oraz
– o największej w skali świata trosce tegoż rządu o gospodarkę.
Co z tego że fakty, nawet te które wynikają z całkowicie niewiarygodnych statystyk niemieckich, wyglądają inaczej (polecam tekst o owej niemieckiej wiarygodności: https://niezalezna.pl/325935-poprawianie-statystyk-zgonow-niemcy-sami-nie-wiedza-ile-osob-umiera-na-covid-19) . Co z tego że kiedy ktoś postawi niemieckim instytucjom konkretne pytania, nie otrzyma żadnej odpowiedzi. To przecież nie ma żadnego znaczenia. Kontrolowane przez niemiecki rząd poprzez niemieckie koncerny media i tak będą suflować ten sam, pełen rewerencji przekaz dla „niemieckich osiągnięć”.
Można byłoby przejść nad tym do porządku dziennego – w końcu Chiny czy Rosja mają jeszcze lepsze statystyki i też nie brakuje na świecie idiotów, którzy będą traktować je jako wiarygodne. Dlaczego jednak w tym wypadku mamy do czynienia z grą, która w oczywisty sposób urąga elementarnej inteligencji. Wystarczy bowiem porównać parametry „pandemiczne” Niemiec i Francji, aby nie mieć najmniejszych wątpliwości, jak głęboko fałszywy obraz suflują Europie Niemcy. Mimo tego brną w to, nie oglądając się na żadne pojawiające się znaki zapytania, o przyzwoitości nawet nie wspominając.
Wytłumaczenie tego jest jedno. Ta propagandowa zasłona dymna ma służyć fundamentalnemu celowi. 1 lipca 2020 roku Niemcy obejmują prezydencję w Unii Europejskiej. Obejmują ją – jak piszą już otwarcie niemieckie media (a więc oświadcza niemiecki rząd) na kolejne półtora roku. Dlaczego? Kolejne prezydencje to Portugalia i Słowenia – Niemcy otwartym tekstem głoszą już dzisiaj, że te dwie „słabe” prezydencje będą wymagały ich kurateli (jak pisze niemiecki organ POLITICO – „it may be just the right moment to have a powerful nation, with a reputation for efficiency, in charge”). A więc mają półtora roku, dysponując poza swoją prezydencją, także swoim przewodniczącym Komisji Europejskiej oraz podporządkowanym niemieckiemu kierownictwu, Europejskim Bankiem Centralnym we Frankfurcie.
Jeszcze zanim wybuchała pandemia, Niemcy nie kryli się z tym, że będą dążyć do „uporządkowania Europy” przez te półtora roku. Służyć miał temu „ambitny program” de facto trzech prezydencji, po realizacji którego mieliśmy już oglądać „inną Europę”.
Niemiecka prezydencja w Unii 2020 – 2021 a konsekwencje pandemii
Jest pewnym chichotem historii fakt, iż długo oczekiwana przez Niemcy prezydencja przypadła w tak dramatycznym momencie. Myliłby się jednak ten kto sądziłby, że to dla Niemiec zły scenariusz. Ich poprzednia prezydencja przypadała bowiem w początku 2007 roku i z uwagi na podobną sekwencję kolejnych prezydencji, w praktyce trwała do połowy 2008 roku. Pod niemiecką kuratelą, przy fikcyjnej prezydencji portugalskiej i debiutującej prezydencji słoweńskiej (pierwszy kraj z rozszerzenia Unii w 2004 roku, który piastował prezydencję) Europa stawiała czoła ówczesnemu kryzysowi wywołanemu krachem instytucji bankowych.
Dzisiaj Niemcy przypominają, jak to dzięki ich przywództwu ówczesna Unia, a zwłaszcza Euro, uratowały się przed upadkiem. To właśnie ten resentyment jest dziś ogrywany bezwględnie przez niemiecką propagandę. Skoro już raz przeprowadziliśmy was – Europejczycy – przez Armagedon, to kto to dzisiaj zrobi lepiej?
Oczywiście z niemieckiego punktu widzenia, był to czas wykorzystany wspaniale do wzięcia pod but całej Unii. Kryzys strefy Euro, zwłaszcza skutki upadku Grecji, dały Niemcom znakomite narzędzie do utwierdzenia ich dominacji w Unii Europejskiej. To miała być podbudowa, aby za parawanem tejże Unii, awansować do grona jednego z trzech liderów świata. Być może nawet – w obliczu degenerującej Amerykę prezydentury Obamy – stać się tego świata liderem. Plan ten ostatecznie się nie powiódł. Nie godzący się na niemiecki dyktat Anglicy skrajnie osłabili aspiracje Unii do liderowania światu, nowy prezydent USA D. Trump zrewidował w niekorzystnym dla Niemiec kierunku politykę Ameryki, chiński prezydent Xi zgłosił swoje – sprzeczne z niemieckimi – aspiracje do przywództwa nad światem. Do tego doszły czynniki wewnątrzeuropejskie – trwająca stagnacja ekonomiczna w strefie Euro i strukturalny kryzys finansowy największych obok niemieckiej gospodarek europejskich (Francja, Hiszpania, Włochy), dobijająca europejską zdolność do konkurencji szaleńcza polityka pseudoklimatyczna i wreszcie – cios który osobiście pogrzebał pozycję A. Merkel w Europie i świecie – absurdalna polityka migracyjna i jej konsekwencje społeczne.
W tym kontekście kolejne półtoraroczne przywództwo niemieckie w UE na gruzach pozostawionych przez pandemię wydaje się wręcz darem losu. To dlatego niemiecka propaganda rządowa z taką pieczołowitością czuwa nad wizerunkiem Niemiec, jako niezatapialnego lotniskowca (by nie powiedzieć tu o europejskiej Arce Noego), na którym mogą się schronić inni i dobrnąć do szczęśliwego brzegu. Niemieckie media i ich narodowe mutacje (tak jak wspomniane polskojęzyczne media funkcjonujące w Polsce), prześcigają się w podnoszeniu niemieckich przewag i także budowaniu nadziei na to, iż nowy Pax Germanica uratuje ich przed nieuchronną katastrofą.
Plan jest jasny i oczywisty, niemieckie pragnienia i żądze niezmienne od stuleci, pozostaje jednak pytanie, czy Niemcy są w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.
Niemiecki potencjał rzeczywisty wobec skali aspiracji
Trzeba najpierw zastanowić się, czy Niemcy samodzielnie dysponują potencjałem który pozwoli im zrealizować tak ambitne zamierzenie. Tym bardziej, że większość rzetelnych niemieckich ekonomistów – bo tacy też przecież są – sygnalizuje otwartym tekstem, iż skala obecnego kryzysu gospodarki niemieckiej jest największa od czasów po II wojnie światowej. Przyjrzyjmy się co to oznacza w realiach finansowych.
Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF – danymi z tego źródła będę posługiwał się dalej) niemiecki PKB na koniec 2019 roku wyniósł 3,86 bln. USD. W 2010 roku, kiedy Niemcy jako pierwsze uporały się ze skutkami kryzysu, osiągnęły PKB na poziomie 3,81 bln. USD. W ciągu dekady niemiecki PKB wzrósł zatem jedynie o 50 mld. USD. To i tak nieźle w porównaniu z Japonią, której PKB w tym czasie spadł z 5,79 bln. USD do 5,15 bln. USD. Na tym tle PKB USA w tym czasie wzrósł z 14,96 bln. USD do 21,44 bln. USD, Chin z 5,81 bln. USD do 14,14 bln. USD, Wielkiej Brytanii z 2,25 bln. USD do 2,74 bln. USD, a nawet Francji z 2,56 bln. USD do 2,72 bln. USD.
Już tylko te dane pokazują, iż mimo wszechogarniającej propagandy niemieckich mediów, o modelowym wyjściu z kryzysu 2007-2008, rzeczywistość jest zupełnie inna. To ewidentna dziesięcioletnia stagnacja niemieckiej gospodarki była głównym hamulcem rozwojowym całej Unii Europejskiej. Zwłaszcza na tle spektakularnego odrobienia strat przez Brytyjczyków – mimo trudnych warunków ich funkcjonowania w ramach Unii – widać wyraźnie skalę tego marazmu.
Jeżeli przy tak słabych wynikach swojej gospodarki Niemcy mimo wszystko odgrywali wiodącą rolę w tym okresie, to wynikało to z tego, iż całkowicie podporządkowali swoim potrzebom wewnętrznym politykę kursową i emisyjną Euro. Euro stało się walutą służącą wyłącznie zdominowaniu przestrzeni europejskiej przez niemiecki przemysł. Ten wykorzystując trzy elementy o których wspominałem już w swoich tekstach (https://grzegorzgorski.pl/2020/04/14/zegnaj-unio/ oraz https://grzegorzgorski.pl/2020/04/21/jak-zbudowac-nowe-ewg/ ) : manipulacje kursem Euro, sztuczne zawyżanie kosztów energii oraz tania siła robocza i niskie koszty transportu do i z Europy środkowej, gdzie zlokalizowano znaczącą część niemieckiej produkcji – wyrugował z Europy większość konkurencji włoskiej, hiszpańskiej, francuskiej, a nawet holenderskiej czy szwedzkiej. To dzięki temu oraz otwartości runku amerykańskiego, zdominowanego przez konsumenta o niemieckich korzeniach etnicznych, Niemcy wytworzyły olbrzymią nadwyżkę w handlu zagranicznym. Ta nadwyżka pozwoliła im znacząco ograniczyć zadłużenie wewnętrzne, chociaż w równym, a może nawet większym stopniu był to efekt dwóch innych czynników. Po pierwsze rząd federalny dokonał gigantycznego transferu zadłużenia wewnętrznego na landy i samorządy niższych szczebli. W efekcie większość landów dźwiga gigantyczne zadłużenie (np. Sama Nadrenia – Północna Westfalia ma ponad 140 mld. Euro zadłużenia czyli mniej więcej równowartość 60% zadłużenia Polski). Po drugie rząd federalny znacząco ograniczył wydatki infrastrukturalne, przez co niemiecka infrastruktura w wielu obszarach zaczyna poważnie odstawać od poziomu europejskiego. Alarmują o tym od lat – bezskutecznie – nawet niemieckie media, zwłaszcza lokalne.
Niemniej te działania w sumie – mimo wykazanej wyżej obiektywnej słabości niemieckiej gospodarki, przyniosły Niemcom dzięki nadwyżkom handlowym i zręcznej propagandzie swobodę, w narzucaniu Europie korzystnych dla siebie rozwiązań. Nie sposób nie zauważyć, że poprzednia niemiecka prezydencja posłużyła im nie tyle do do tego, aby dźwignąć się znacząco w górę, ale wyłącznie do tego, aby kosztem innych ustabilizować na pewnym poziomie swoją pozycję. W tym sensie owe półtora roku od stycznia 2007 do lipca 2008 spełniły znakomicie swoją rolę. I nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Niemcy dzisiaj liczą na to, że po raz drugi uda im się ten sam manewr.
Jest tak bowiem wszelkie przypuszczenia, jakoby Niemcy mogłyby być dla europejskiej gospodarki ową Arką Noego, są całkowicie pozbawione podstaw. Przyjrzyjmy się znowu liczbom.
Wprawdzie niemiecki rząd epatuje optymistycznymi komunikatami, w których zawarte są predykcje iż uda się ograniczyć spadek PKB w 2020 roku do 6 – 7 %, ale nawet dla wspomnianych rzetelnych niemieckich komentatorów, te zapowiedzi nie zasługują na uznanie. Skoro bowiem ten sam rząd i jego szefowa twierdzą, że obecna katastrofa jest porównywalna jedynie z katastrofą powojenną, to założenie iż niemieckie PKB spadnie o 10% w 2020 roku można uznać za wyraz najdalej idącego optymizmu. Spadek zaś w takim stopniu oznacza realnie utratę ca 390 mld USD PKB w 2020 roku. Już tylko ukazanie skali tego ubytku w niemieckim PKB pokazuje, o czym mówimy. Pamiętajmy także, że nawet kreowane w wyobraźni polityków „odbicie” w 2021 roku na poziomie np. (skrajnie optymistycznie 5% wzrostu), pozwoli „odrobić” jakieś 170 mld. USD. Aby dojść do poziomu PKB z 2020 roku Niemcy musiałyby osiągnąć de facto przez trzy lata z rzędu wzrost PKB na poziomie 4 %. Chciałbym widzieć tych ekonomistów i planistów finansowych, którzy postawią choćby 1 Euro swoich pieniędzy na taką projekcję.
Dopiero w tym kontekście można lepiej zweryfikować zapowiedzi transferów olbrzymich kwot w ramach różnych tzw. tarcz antykryzysowych, a zwłaszcza prac nad tzw. Europejskim funduszem odbudowy i perspektywą finansową UE na kolejne siedem lat. Co do zasady bowiem, przyjmuje się że to Niemcy mieliby być głównym sponsorem wszystkich trzech elementów. I o ile co do pierwszego – a więc własnej tarczy antykryzysowej nie ma większych wątpliwości, o tyle co do ich zdolności sponsoringowych trzeba mieć bardzo ograniczoną nadzieję.
Zakładając bowiem ów wariant optymistyczny – a więc spadek niemieckiego PKB o 10% w 2020 roku, oznacza to iż niemiecki PKB wyniesie w tym roku 3,45 bln. USD. O ile w ramach budżetu 2019 roku zadłużenie wewnętrzne Niemiec wynosiło w granicach 60% PKB czyli ca 2,3 bln USD, o tyle te same 2,3 bln. USD przy obniżonym PKB wynosić będzie już ca 68%. I dzieje się tak bez żadnych dodatkowych emisji zadłużenia z tytułu przeciwdziałania pandemii.
Na rok 2020 zaplanowano zrównoważony budżet federalny w wysokości ok. 363 mld. Euro, czyli ca 396 mld. USD. Kiedy jednak ruszyła fala skutków koronawirusa, wydatki federalne z budżetu powiększono o prawie 160 mld. Euro. Już tylko ten zabieg powiększy poziom zadłużenia wewnętrznego do ponad 72%. Ale rząd federalny zapowiedział, iż całość pakietu pomocowego na dzisiaj wyniesie 750 mld. Euro, co w praktyce spowoduje podwyższenie tego poziomu do ca 86%, bo przecież kwoty te pozyskać można jedynie poprzez wyemitowanie dodatkowych instrumentów rządowych. Już tylko to zestawienie pokazuje, jak w najbliższych miesiącach radykalnie zmieni się sytuacja niemieckiego budżetu federalnego i jego zdolności do pozyskiwania środków na rynkach finansowych.
Dodajmy jednak, że z owych 750 mld. Euro aż 600 mld. Euro ma być przeznaczonych na dokapitalizowanie niemieckich przedsiębiorstw, a zwłaszcza niemieckich banków. W pierwszym przypadku jest to związane z obawami przed wykupem niemieckich firm przez ośrodki zagraniczne, w drugim jest to obawa przed skutkami tragicznego niedokapitalizowania niemieckich banków, co może znacząco ograniczać ich zdolność do aktywnego zwalczania skutków kryzysu. Jeśli tak, to oznacza to iż owe 750 mld. Euro to ledwie fragment środków, które trzeba przeznaczyć na odbudowę niemieckiej gospodarki. Można oczywiście założyć, że operacja ta będzie polegała na zwrocie kwot pozyskanych przez rząd z emisji obligacji na udziały w podwyższonych kapitałach tych firm, więc w jakimś sensie jest to operacja obojętna dla rządu, ale nie dla finansów publicznych.
Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim pokazuje to, iż Niemcy nie mają wystarczającego potencjału, aby wygenerować środki niezbędne nawet do szybkiego wyprowadzenia z zapaści własnej gospodarki. Tym bardziej zatem nie są w stanie sfinansować potrzeb pozostałych krajów strefy Euro, nie mówiąc już szerzej o Unii Europejskiej. A z tego wynika konstatacja wprost, iż Niemcom półtoraroczna prezydencja w Unii potrzebna jest przede wszystkim po to, by kosztem innych odbudować swoją gospodarkę. Czyli innymi słowy chcą powtórzyć manewr z lat 2007 – 2008 bowiem właśnie wtedy wykorzystali Unię do odtworzenia swojego potencjału.
Pax Germanica a Unia Europejska
Żeby zrealizować powyższy cel, Niemcy będą musieli przede wszystkim szybko doprowadzić do uskładania jako takiego budżetu Unii Europejskiej. Jak pamiętamy, jeszcze przed wybuchem pandemii nie doszło do zbliżenia stanowisk tzw. Północy z tzw. Przyjacielami spójności. Warto przypomnieć, że negocjacje dotyczyły sporu o środki na poziomie kilku miliardów Euro rocznie i ewentualne podniesienie składki i kilka setnych procenta. Przypomnieć też trzeba, że wpływy budżetu UE na 2020 rok zaplanowano na poziomie niespełna 170 mld. Euro.
Dziś sytuacja jest jednak całkowicie odmienna. Owo ca 170 mld. Euro wpływów do budżetu Unii generowane było przy członkostwie Wielkiej Brytanii. W tej chwili można już całą pewnością założyć, że maksymalnie wzmocniony wynikiem wyborów oraz walką z pandemią B. Johnson, nie dopuści aby choć 1 funt trafił do Brukseli kosztem niezbędnych wydatków na brytyjskie recovery. To zaś oznacza na starcie jakieś 25 mld. Euro mniej, czyli kwotę ok. 145 mld. Euro składki do budżetu. Jeśli jednak gospodarki krajów Unii skurczą się o wspomniane min. 10% PKB w 2020 roku, to być może w optymistycznym wariancie uda się wygenerować maksymalnie jakieś 130 mld. Euro wpływów. Zakładając sprawną odbudowę europejskich gospodarek, może nawet przy wzroście o ca 4% PKB rocznie dla całego obszaru, uda się na całe siedmiolecie zabezpieczyć maksymalnie 1,2 bln Euro wydatków budżetowych. Oczywiście jeśli uda się pobudzić te gospodarki do takiego wzrostu. Jednak do tego potrzebny jest dodatkowy zastrzyk finansowy.
Tu docieramy do wspomnianego European Recovery Fund. Ma on zostać skonstruowany przy pomocy „nowych innowacyjnych instrumentów finansowych”, jak zadeklarowali unijni liderzy. Tyle że na razie wartość tego oświadczenia jest mniej więcej taka, jak niegdyś nowomowa sowieckich sekretarzy partyjnych. Aby bowiem wygenerować środki o których się mówi – nie rozstrzygając nawet na tym miejscu, czy mają one być wydatkowane jako granty – czego chcą kraje Południa, czy jako pożyczki – czego chcą kraje Północy – a więc następne ok. 750 mld. Euro, trzeba rzeczywiście niewyobrażalnej innowacji.
Jedyne co tak naprawdę wchodzi w grę w dającej się przewidzieć przyszłości, to podniesienie poziomu zadłużenia krajów strefy Euro, a także – co ważne z naszego punktu widzenia – pozostałych krajów Unii. Jakie tu jawią się możliwości?
Pozostawmy na chwilę Niemcy i przeanalizujmy, ile można wygenerować poprzez podniesienie poziomów zadłużenia tych krajów Eurozony i Unii, które są na niższym poziomie niż 87% długu w stosunku do PKB (średnia dla całej Unii). Powyżej tego poziomu pozostają Grecja (180%), Włochy (131%), Portugalia (128%), Cypr (105%), Belgia (104%), Francja (99%), Hiszpania (97%). Z nich zatem nie „wyciśnie się” nic dla wspólnych potrzeb.
Co zatem nam zostaje?
- Chorwacja – 82% – do uzyskania 3 mld. USD
- Austria – (79%) – do uzyskania 35,8 mld. USD
- Słowenia – (79%) – do uzyskania 4,3 mld. USD
- Węgry – (74%) – do uzyskania 22,1 mld. USD
- Irlandia – (70%) – do uzyskania 65,3 mld. USD
- Finlandia – (64%) – do uzyskania 61,9 mld. USD
- Słowacja – (52%) – do uzyskania 37,1 mld. USD
- Holandia – (49%) – do uzyskania 343 mld. USD
- Polska – (46%) – do uzyskania 232 mld. USD
- Szwecja – (39%) – do uzyskania 254 mld. USD
- Łotwa – (39%) – do uzyskania 17 mld. USD
- Litwa – (39%) – do uzyskania 26 mld. USD
- Rumunia – (39%) – do uzyskania 117 mld. USD
- Czechy – (35%) – do uzyskania 128 mld. USD
- Dania – (35%) – do uzyskania 180 mld. USD
- Bułgaria – (29%) – do uzyskania 38 mld. USD
- Luksemburg – (19%) – do uzyskania 47 mld. USD
- Estonia – (9%) – do uzyskania 24 mld. USD
Łącznie „dodłużenie” tych krajów do unijnej średniej zadłużenia, może przynieść ca 1.636 bln. USD, czyli ca 1.47 bln Euro. Hipotetycznie uzyskujemy zatem z tych krajów zdublowany budżet UE na kolejne siedem lat.
W przypadku samych Niemiec Niemiec „dodłużenie” ich do obecnej średniej unijnej przyniesie „jedynie” 800 mld. Euro. To jednak – jak wskazaliśmy – pokrywa wyłącznie potrzeby wewnętrzne niemieckiej gospodarki.
Trzeba oczywiście pamiętać należy, że po pierwsze powyższe zestawienie powyższe dotyczy jednak danych z okresu Belle Epoque, po drugie zaś przyjmujemy najbardziej korzystne parametry rozwoju sytuacji.
Nawet jednak w tych warunkach widać że nawet „dodłużenie” krajów UE do poziomu zapewne w granicach 100% ich PKB, pozwoli wygenerować ca 2,2 bln. Euro. Skoro jednak jednak owo „dodłużenie” Niemiec może jedynie pokryć – optymistycznym wariancie – ich własne potrzeby związane z recovery, nie ma mowy, aby udzieliły wsparcia komukolwiek innemu. W dalszej konsekwencji oznacza to, że na recovery najbardziej dotkniętej części Unii muszą zrobić „zrzutkę” głównie Polska, Holandia, Szwecja, Dania, Czechy, Rumunia, Irlandia i Finlandia. O ile rzecz jasna uporają się z własnymi problemami, ale to kwestia której tutaj nie będziemy rozważać.
Podstawowa zatem konkluzja jest taka, że w rzeczywistości Niemcy nie mają nic do zaoferowania ani Eurozonie, ani Unii Europejskiej. Jedyne co mogą zrobić, to przymusić inne kraje, aby załatwiły pod ich auspicjami w pewnym sensie czarną robotę.
Kto to kupi?
To wszystko jednak opiera się na założeniu, iż z jednej strony rynki finansowe za kilka miesięcy będą funkcjonować tak jak to miało miejsce do końca lutego 2020 roku, z drugiej zaś strony niemiecki przemysł odzyska swoją pozycję zarówno na rynkach europejskich, a zwłaszcza na rynku amerykańskim i wypracuje nie tyle nawet nadwyżki handlowe, ile przynajmniej odprowadzi do budżetu federalnego znaczącą część podatków. Rozważmy zatem te założenia.
Opisana operacja „dodłużenia” krajów strefy Euro i UE jest warunkowana zdolnością do przyjęcia przez rynki finansowe tak olbrzymich emisji papierów rządowych. Powstaje więc proste pytanie, kto tę masę papieru kupi? W okresie Belle Epoque głównymi nabywcami tak wielkich emisji mogły być tylko: 1. Międzynarodowe instytucje i korporacje finansowe, 2. Rządy innych krajów poprzez swoje banki centralne, 3. Chiny lokujące swoje nadwyżki handlowe z zamiarem ich późniejszego wykorzystywania do nacisków politycznych, wreszcie 4. Kraje naftowo – gazowe z nadwyżek w handlu tym towarem.
Poważne instytucje i korporacje finansowe, nawet jeśli wygenerują tak olbrzymie środki (co jest bardzo wątpliwe w obliczu nieuchronnych problemów z pozyskiwaniem środków emerytów z najbogatszych państw, lokujących je w funduszach inwestycyjnych), będą ostrożnie spoglądać na Euro, za którym stać będą najbardziej zadłużone państwa na świecie.
Podobnie rządy innych krajów, muszą kierować się daleko posuniętą ostrożnością i będą szukać pewniejszych inwestycji dla środków swoich obywateli. Chiny w obliczu zmieniającego się nastawienia praktycznie całego świata do współpracy gospodarczej z nimi, nie będą już dysponować porównywalnymi nadwyżkami, a ponadto będą musiały wygenerować olbrzymie środki na recovery własnej gospodarki. Wreszcie szok na rynku ropy i gazy z ostatnich tygodni zżera właśnie wypracowane przez potentatów naftowych „zaskórniaki”. Przyjmuje się ostrożnie, że przez przynajmniej najbliższe dwa lata nie odzyskają oni równowagi po dramacie ostatnich tygodni.
Ale nawet zakładając, iż i w tym wypadku udałoby się wygenerować tym ośrodkom jakieś wirtualne pieniądze, to konkurencją dla europejskich papierów, będą przede wszystkim papiery amerykańskie. Tu zauważmy jedynie, że nawet jeśli Ameryka utraci 10% swojego PKB w 2020 roku, czyli spadnie on do ca 19 bln. USD, to powiększenie amerykańskiego długu wewnętrznego do poziomu obecnej średniej unijnej czyli o ca 5%, da im 950 mld. USD dodatkowych środków. A nie ulega wątpliwości, że owi inwestorzy na rynkach finansowych, w pierwszym rzędzie zainteresują się papierami rządu amerykańskiego, więc dla papierów europejskich pozostaną głównie środki inwestowane przez spekulantów.
Warto na tym miejscu zasygnalizować także, że zgłoszone przez premiera Morawieckiego w kilku artykułach prasowych w czołowych tytułach europejskich propozycje, pozyskania dodatkowych środków dla budżetu UE z nowych podatków nakładanych przez Unię, nie stanowią żadnego realnego lekarstwa w obliczu potrzeb. Pomijając już fakt, iż wprowadzanie takich dodatkowych podatków na ledwo zipiącą gospodarkę europejską będzie kontrproduktywne, to jednocześnie skonfliktuje nas z Ameryką. Tak się bowiem składa, że główne ostrze tych propozycji M. Morawieckiego, uderza właśnie w firmy amerykańskie.
Jeżeli taki sygnał płynie z kraju, który deklaruje iż chce polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa, to można skonstatować że coś tu jest nie tak. Ale pomijając nawet ten – dla Polski przecież kluczowy element relacji z USA – tak się akurat składa, że wojna gospodarcza Europy z Ameryką będąca nieuchronnie następstwem takich propozycji, po prostu dobije Europę. Europa bowiem bez amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa oraz bez dostępu do amerykańskiego rynku po prostu upadnie, Amerykanie zaś bez Europy poradzą sobie bez większych problemów. Warto o tym pamiętać, wychodząc z określonymi inicjatywami.
Pax Germanica a kraje V4 i Międzymorza
Dochodzimy wreszcie do sedna tych rozważań. Czyim kosztem niemiecka prezydencja będzie ratować gospodarkę niemiecką oraz usiłować utrwalać niemiecką dominację w Europie. Wróćmy do naszych wcześniejszych zestawień.
„Dodłużenie” samych krajów V4 może przynieść – w założeniach prezydencji – ca 420 mld. USD. Kwota godna najwyższej troski. Jeśli dorzucimy do tego trzy kraje bałtyckie oraz unijne kraje bałkańskie, dochodzi ca 250 mld. USD. Razem 770 mld. USD czyli ca 700 mld. Euro. Z grubsza zatem biorąc mamy zidentyfikowanego sponsora niemieckiej recovery.
Jest bowiem oczywiste, że Niemcy nie wyciągną potrzebnych dla siebie pieniędzy od Holandii, Irlandii, Finlandii, Danii czy Szwecji. Łatwiej – z ich punktu widzenia – uzyskać je kosztem naszego regionu, który pozostaje w daleko idącej współzależności ekonomicznej z ich gospodarką. Można więc założyć scenariusz następujący: Niemcy „troszczą” się o „swoją Mitteleuropę”, broniąc jej przed zakusami Południa i Północy. Jednak za tę obronę każą sobie płacić owymi środkami, na swoją recovery. Z drugiej zaś strony „mediują” między Północą i Południem, aby część środków z krajów północnych przerzucić do znękanych klęską Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Grecji, a zwłaszcza Francji. W imię solidarności rzecz jasna.
To można by rzec – klasyka wilhelmińsko – bismarckowska – czyli to, co Niemcy rzeczywiście potrafią robić nieźle. Czy to im się uda, zależy w największym stopniu od mądrości Polski, pozostałych krajów V4 i Międzymorza. Zależy od tego, czy będą chciały zachować i wzmocnić swoją podmiotowość, czy będą wpisywać się w niemieckie oczekiwania. Yu tkwi sedno problemu, który opisałem w dwóch poprzednich tekstach: Żegnaj Unio…” oraz „Jak zbudować nowe EWG?”.
Jedno jest pewne, rozbudowana niemiecka agentura polityczna w każdym z tych krajów, przy wsparciu stymulowanych z Berlina krajowych mediów, nie traci ani minuty, aby scenariusz niemiecki realizować.