Nasi sojusznicy

 

W poprzednich tekstach starałem się dokonać – siłą rzeczy bardzo generalnej – analizy naszego obecnego położenia geopolitycznego. Konstatacje są bardzo smutne. Polska stoi dzisiaj wobec dwóch potężnych wyzwań – coraz silniejszej presji rosyjskiej i nieskrywanego już przez Moskwę dążenia, do ponownego zdominowania Europy Środkowo – Wschodniej, a jednocześnie coraz brutalniejszego dążenia Niemiec, do pełnego podporzadkowania sobie Unii Europejskiej i jej pogranicza. Co istotne, a dla nas jest to czynnik skrajnie niekorzystny, do pewnego momentu dążenia obu tych państw nie będą pozostawały ze sobą w sprzeczności. Niestety, najważniejszym czynnikiem który najdłużej będzie spajał interesy  niemieckie i rosyjskie, będzie istnienie bądź nie względnie silnej (w wymiarze regionalnym), stabilnej i zaasekurowanej Polski wartościowymi sojuszami Polski.

Polska nie ma w chwili obecnej w swoim bezpośrednim otoczeniu wartościowych sojuszników. Pomijając na tym miejscu niezliczone dowody jednostronności i całkowitej asymetryczności naszych relacji z Ukrainą, to jest oczywiste że państwo to w perspektywie najmniej 10 lat (jeśli przetrwa jako niezależny byt), nie może być uważane za naszego wartościowego sojusznika na żadnym z tych kierunków. Białoruś została przez nasze elity ustawiona w pozycji  wroga i obawiam się, że nieprędko się to zmieni. Wartość Litwy i Słowacji jako sojusznika ma charakter czysto symboliczny. Niewiele więcej dają nam Czechy. Ważni potencjalnie sojusznicy regionalni – Węgry i Rumunia – są przez nas notoryjnie lekceważeni, albo pouczani.

Polskie elity mają niebezpieczną skłonność do pokładania całej nadziei w NATO, a ściślej w Stanach Zjednoczonych. To przeświadczenie o rozstrzygającej wartości tych sojuszów jest dziś nie mniejsze, niż podobne przeświadzczenie elit i społeczeństwa polskiego w lecie 1939 roku.

Oczywiście, w naszej obecnej sytuacji sojusz przede wszystkim z Ameryką, ma dla nas fundamentalne znaczenie. Niestety, tylko dla nas. Dla Ameryki jest on ważny raczej w cyklu olimpijskim, a więc zawsze w roku wyborczym. Wątku tego nie trzeba chyba rozwijać, a mam wrażenie że wkraczamy właśnie w fazę coraz silniejszych zapewnień płynących z okolic Potomacu. Wszak w przyszłym roku mamy olimpiadę.

Polskie elity i proamerykańsko myśląca część społeczeństwa polskiego muszą sobie jednak uświadomić, że dla USA Polska nie jest i nie będzie powodem do rozpętania wojny. Mrzonki o „automatycznym” działaniu art. 5 traktatu waszyngtońskiego dobrze brzmią na poprawienie samopoczucia, ale każdy kto ma odrobinę oleju w głowie dobrze wie, że obecnie jest to zapis martwy. Przesądza o tym wiele kwestii, ale najważniejsze są następujące :

– po pierwsze w chwili obecnej, w przypadku konfliktu zbrojnego z Rosją, Polska nie jest w stanie przetrwać dłużej niż tydzień, a więc okres, w którym kierownicze struktury sojuszu, nie zdążą nawet zorganizować odpowiednio przygotowanych posiedzeń swoich najważniejszych ciał decyzyjnych zarówno politycznych jak i wojskowych,

– skazani zatem jesteśmy w takiej sytuacji, i to po drugie, na politykę długiego marszu sojuszu, który może w ciągu kilku lat, po ewentualnie skutecznej polityce sankcji wobec Rosji, wynegocjuje (a nie wywalczy) jakieś modus vivendi z Rosjanami na terenie Polski,

– stanie się tak dlatego, to po trzecie, że Sojusz w chwili obecnej na terenie europejskim nie ma żadnych zdolności realnego militarnego przeciwstawienia się Rosji, a Amerykanie nie są w stanie w obronie Polski zorganizować interwencji, której skala musiałaby wielokrotnie przewyższać skalę razem wziętych operacji w wojskowych w Zatoce Perskiej,

– po czwarte wreszcie, w przypadku jakiegokolwiek silnego napięcia w relacjach polsko – niemieckich USA staną zawsze po stronie Niemiec, bowiem z wielu względów to ten kraj stanowi realną wartość w amerykańskich interesach strategicznych.

 

Powyższe uwagi w żadnym razie nie oznaczają, że należy odrzucić uczestnictwo w NATO i sojusz z Ameryką. Wynikają z tego dwa inne wnioski – po pierwsze, najważniejsze jest abyśmy formułując na najbliższe przynajmniej dziesięć lat nowe podstawy naszej polityki zagranicznej, zachowali umiar w pokładaniu wiary w skuteczność naszej amerykańskiej asekuracji, zaś po drugie wzmocnili naszą akcję polityczną na terenie amerykańskim, w celu stopniowego i systematycznego podnoszenia świadomości wartości Polski, jako amerykańskiego sojusznika. Wątki te postaram się rozwinąć w kolejnych tekstach.

 

W istniejącej sytuacji potrzebujemy także szeregu innych działań, które pozwolą nam zyskać czas niezbędny do zbudowania sił wewnętrznych i regionalnych, które zaasekurują naszą sytuację w okresie krytycznym. Tu także wymienię ogólnie kierunki takich działań, aby w kolejnych tekstach poddać je analizie.

 

Na kierunku zachodnim kluczową kwestią pozostaje nasze zaasekurowanie pozycji poprzez struktury Unii Europejskiej. Polska nie może biernie przyglądać się temu, jak Niemcy, brutalnymi metodami wzorem pruskim z połowy XIX wieku, budują nową Rzeszę. Mamy tu wbrew pozorom wiele możliwości. O znaczeniu regionalnej kooperacji w obszarze Międzymorza już pisałem. Tutaj Polska winna spajać (tak jak już to działało na początku XXI wieku) swoje działania z Węgrami, Czechami, Słowacją, Rumunią, Bułgarią, Chorwacją i Słowenią. Podobne działania w rejonie bałtyckim powinny obecjmować kraje trójki bałtyckiej, Szwecję, Finlandię i Danię. Strategicznym uzupełnieniem naszej polityki musi być związanie się na terenie Unii z Wielką Brytanią. Polska nie ma żadnego interesu w wystąpieniu tego kraju z Unii, bowiem w dniu w którym to nastąpi, Unia stanie się IV Rzeszą. Uzupełnieniem tych działań winno być pozyskanie do wspópracy Grecji (a zatem automatycznie również Cypru) oraz Malty. Zbudowanie takiego porozumienia państw, a każde z nich z różnych powodów nie chce być częścią IV Rzeszy, wymaga rzecz jasna mądrości i cierpliwości. Jest jednak jedyną szansą na to, aby Niemcy realizując wyłącznie własne, partykularne interesy, nie mieli już możliwości wykorzystywania do tego struktur unijnych, tak jak to miało miejsce ostatnio przy okazji Grecji i uchodźców.

 

Na kierunku wschodnim, polska polityka musi zrozumieć właściwe znaczenie pojęcia sojuszu egzotycznego. Dzisiaj, z polskiej perspektywy, najbardziej realistycznymi kierunkami naszych działań pozostają przedsięwzięcia, które „mędrcy” określą właśnie takim mianem. W najbardziej żywotnym interesie Polski leży zatem strategiczne podejście do relacji z najważniejszymi sąsiadami Rosji – Norwegią, Turcją, Iranem i Chinami, a także z krajami Azji Środkowej. Dla każdego z tych krajów Polska pozostaje także potencjalnie niezwykle ważnym aliantem, a powody takiego nastawienia nie wymagają jak się zdaje szerszego uzasadnienia. Do wątków tych jednak także wrócę w kolejnych tekstach.

20 przemyśleń nt. „Nasi sojusznicy

  1. „– po czwarte wreszcie, w przypadku jakiegokolwiek silnego napięcia w relacjach polsko – niemieckich USA staną zawsze po stronie Niemiec, bowiem z wielu względów to ten kraj stanowi realną wartość w amerykańskich interesach strategicznych.”

    Pozostaje pytanie, czy jest to wartość dodatnia, czy ujemna. Z pewnością wzrost siły politycznej Niemiec nie jest Amerykanom na rękę. Wystarczy sięgnąć do historii, która podpowiada, że w ciągu ostatniego stulecia Amerykanie dwukrotnie wdali się w wojnę w celu ukrócenia niemieckich ambicji. A już najmniej chętnie Amerykanie widzieliby jakiekolwiek porozumienie niemiecko-rosyjskie bez ich udziału. Tutaj jest potencjalna możliwość rozgrywania naszych „partnerów” przeciwko sobie… o ile wykształcimy elity zdolne do uprawiania polityki i klimat polityczny wokół nas pozostanie/stanie się sprzyjający.

    1. Oczywiście, wtedy gdy Niemcy przesadzają i przestają rozumieć jakie jest ich miejsce, wtedy sojusz anglo – amerykański usadza ich dość brutalnie. Tylko na moje oko daleko nam jeszcze – niestety – do takiej sytuacji.
      A poza tym zgoda.

      1. Zawsze przypominam – jakieś 25 do 30 % Amerykanów deklaruje niemieckie pochodzenie. To największa grupa etniczna w Ameryce i – moim zdaniem – dzisiaj najbardziej wpływowa. Trzeba o tym pamiętać nie tylko oceniając posunięcia Amerykanów, ale także jeśli chce się zrozumieć, dlaczego nie mówi się że to Niemcy byli autorami Holocaustu czy stworzyli obozy koncentracyjne, tylko „naziści”.

        1. Zgadzam się z tym – amerykańscy Niemcy to najbardziej wpływowa obecnie grupa etniczna w Stanach i tu trzeba widzieć źródło wielu niekorzystnych dla Polski zjawisk. Stanowczo trzeba o tym pamiętać, ale przede wszystkim uwzględniać w naszych proamerykańskich kalkulacjach. To wymaga od nas olbrzymiego wysiłku w celu uaktywnienia naszych Rodaków w Ameryce.

          1. Jakiś resentyment jest na pewno ale nie przeceniałbym go. O ile Wikipedia nie kłamie, Niemcy (obecnie 17%) przybywali do USA głównie w drugiej połowie XIX wieku, czyli mieli już 100-150 lat, by się zasymilować. Poza tym trochę się spóźnili na czas konstytuowania tych kilkuset „rodzin” faktycznie zarządzających Ameryką, co nastąpiło pół wieku wcześniej w okolicach Bostonu.
            Nie przeglądałem źródeł ale struktura demograficzna niemieckiej emigracji powinna być podobna do polskiej w owym czasie – bieda i wieś. Z takich dołów trudno się wybić nawet w ówczesnej Ameryce.

          2. I jeszcze jedno – to amerykańscy emeryci mają najlepiej żyć, nie niemieccy – to Amerykanie mają utrzymać możliwość opodatkowania świata a nie oddać ją Niemcom, czy komukolwiek innemu.

    2. Niestety obawiam się, że sama myśl „o rozgrywaniu naszych partnerów” powoduje w naszych elitach strach. Amerykanie grają na wszystkich fortepianach i tego powinniśmy się też nauczyć, bez względu na różnice potencjałów.

  2. Stanowczo nie marginalizowałbym Ukrainy. Rosjanom nie poszło z Ukraińcami tak łatwo, jak się spodziewali. Póki co mają około 40 mln obywateli. Maja również przemysł zbrojeniowy, który jest w wielu dziedzinach komplementarny z polskim. Na Rosję wystarczy z nawiązką – to właśnie na Ukrainie ZSRS umieścił wiodące ośrodki rozwojowe wielu najnowszych technologii wojskowych i to się bardzo diametralnie nie zmieniło przez ostatnie 20 lat.
    Mit założycielski państwa ukraińskiego naszym cierniem ale realpolitik musi grać w naszych relacjach pierwszorzędną rolę. Nawet ze szkodą dla naszej dumy narodowej i pomimo uzasadnionych pretensji o polskie krzywdy. W przeciwnym przypadku Rosja i Niemcy ponownie rozegrają nas przeciwko sobie.
    Z punktu widzenia Ukraińców lepszym sojusznikiem będzie Polska, która jest tylko nieco silniejsza od Ukrainy, niż wielokrotnie silniejsze Niemcy, nie wspominając o perspektywie wchłonięcia przez Rosję.

    1. To kwestia dyskusyjna. Oczywiście pojawia się pytanie o trwałość Ukrainy, a zwłaszcza o trwałość jej obecnych władz. Przecież Juszczenko i jego „pomarańczowi” już byli niemal w Europie, a skończyło się kompletną klapą. I kolejnym umocnieniem wpływów Rosji. Niewykluczone że teraz będzie tak samo. Budowanie ewentualnego porozumienia na tak niepewnym partnerze, to bardzo duże ryzyko.

    2. Ukraina jest rzeczywiście państwem, które jest bardzo niestabilne. Byłoby idealnie, gdyby przetrwała i umocniła się na tyle, by rzeczywiście stanowić dla nas cenny bufor na wschodzie. No i by była naszym sojusznikiem. Tyle tylko, że pewno musiałby się zdarzyć cud, albo szereg cudów na raz. Co się oczywiście może zdarzyć, ale nie musi. Trzeba się zabezpieczyć na wypadek, gdyby jednak tak pozytywnej koniunktury nie było.

      1. Zdaje się, że właśnie mamy na Ukrainie (i w Polsce) zmianę pokoleniową – mityczne wytracenie, przynajmniej połowiczne, pokolenia niewolników (na Synaju). Posunięcia Putina skutecznie wypchnęły społeczeństwo ukraińskie z orbity Rosji na długo i skłoniły do myślenia wielu ludzi na zachód od Bugu. Tego nie było podczas pomarańczowej rewolucji.
        Zamiast wyrażać zaniepokojenie możliwymi scenariuszami dla Ukrainy warto się zastanowić, w jakiej sytuacji znajdzie się Polska, gdy Ukraina zostanie wchłonięta przez Rosję albo, gdy nie zostanie wchłonięta a my nie dołożymy dogłębnych acz dyskretnych starań, by stała się naszym sojusznikiem – jaki będzie pierwszy ruch Niemiec, kiedy zaczniemy im montować pod bokiem blok opozycyjny z południowymi sąsiadami ignorując Ukrainę…

  3. Chiny wyciągają do nas rękę i szukają zrozumienia, a my zachowujemy się jak jakieś supermocarstwo. Duda zlekceważył zaproszenie Chin na ich obchody Święta zakończenia II wojny światowej. Bo miał wątpliwości co do stopnia poszanowania praw człowieka w Chinach. Ciekawe, że ani Obama, ani Cameron, ani Merkel, ani Hollande, takich dylematów nie mają.
    Tylko ci nasi nieudacznicy zawsze we wszystkim widzą problemy.

    1. Zgadzam się, uważam że to był koszmarny błąd nowego Prezydenta. mam nadzieję, że zdoła naprawić szkody, jakie wynikły z lekkomyślnego odrzucenia tego specjalnego zaproszenia.

    2. Słuszna uwaga. Ostatnio na przyjęciu w ambasadzie chińskiej z okazji Święta narodowego Chin, z ramienia rządu „zaszczycił” je swoim udziałem aż wicedyrektor departamentu w MSZ-cie. A ambasador kilka razy powtarzał w swoim przemówieniu potrzebę strategicznego partnerstwa Chin i Polski. No ale przecież to my jesteśmy mocarstwem i nas trzeba o to prosić. Rzeczywiście, to jest paranoja.

  4. Ciekawe że w polskich debatach, nikt w ogóle nie dostrzega wagi relacji z takimi krajami jak Turcja, Iran, Pakistan czy Kazachstan. A przecież od tysięcy lat wiadomo, że jak się chce ubezpieczyć przed niebezpiecznym sąsiadem, to trzeba wzmacniać relacje z jego sąsiadami. O Chinach nie wspomnę, bo to aż nadto oczywiste. I tylko nasi pożal się Boże spece od polityki zagranicznej uznają takich potencjalnych aliantów za egzotycznych. Paranoja.

  5. Izrael który ma skrajnie niekorzystne położenie rozumie, że nawet z potencjalnymi wrogami trzeba się dogadywać. A im trudniej rozmawiać z otaczającymi ich Arabami, niż nam w Rosjanami czy Niemcami. Może warto się uczyć od innych realnej polityki, a nie takiego głupiego manifestowania jakichś „pseudowartości”.

    1. Warto się od nich uczyć – oni nie plotą ciągle o tym, że los dał im złe położenie geograficzne. Budują siłę swojego kraju i prowadzą realną politykę zagraniczną. Dlatego przetrwali.

  6. Mam nadzieję, że ani Pan Prezydent Duda i jego minister Szczerski dostrzegli, że niewątpliwy obrońca praw człowieka premier Cameron, właśnie podpisał gigantyczne kontrakty z Chinami. Jakoś mu nie przeszkadzało, że Chińczycy mają do tego problemu taki „nieuropejski” stosunek. LUDZIE, OPAMIĘTAJCIE SIĘ!!! Zadbajcie w końcu o polski interes i nie bredźcie o pierdołach.
    Dzięki profesorze, że wprowadza Pan jakieś elementy myślenia racjonalnego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *